„Sequel” Miłki i Jacaszka to czternaście kompozycji, z których możemy być zadowoleni nie tylko jako miłośnicy trip-hopu, ale tym razem także jako Polacy. Jakkolwiek bowiem, że mamy wśród rodaków zdolnych artystów w tym szczególnym nurcie muzyki, wiem z wielu dostępnych tu i ówdzie (zwłaszcza w Internecie) utworów, tak produktów – może nie komercyjnych, ale „do-kupienia-w-sklepie”, jest jak na lekarstwo. Innymi słowy dziwnie ciężko się dobrej sztuce wybić z undergroundu, „Sequel” jest jednak przykładem, że to możliwe.
Punktem odniesienia przy słuchaniu tego albumu była dla mnie debiutancka płyta Miłki Malzahn „Mapa”. Ta była tworem powstającym na przestrzeni kilku lat, takim zbiorem pomysłów i inspiracji, a co za tym idzie – dość zróżnicowana. „Sequel” przy tym zdaje się być mniej skontrastowany, bardziej ułożony i… spójny. Nie jest to, co prawda, jak „Mapa”, autorski krążek Miłki (tam Jacaszek „dołożył” się tylko w produkcji i realizacji), uważam jednak, że takie połączenie sił z Michałem przyniosło same dobre efekty. Ten artysta, znany już pewnemu gronu ze swojego albumu „Lo-Fi Stories”, jest głównym opiekunem muzycznej strony płyty, Miłka natomiast wzbogaca kompozycje przede wszystkim wokalnie i tekstowo. Przy tym czuje się wręcz, że jedna i druga strona świetnie się rozumieją i uzupełniają. Przemyślane aranżacje stanowią subtelny podkład pod śpiew – równie delikatny, matowy, zazwyczaj w dolnych rejestrach (ze sporadycznymi wybiciami gdzieś poza oktawę). Muzyka Jacaszka to w większości trip-hopowe czy ambientowe dźwięki (utwór „Niż” kojarzy mi się nawet z Boards of Canada) z jazzowym zacięciem. „Sequel” jest więc utrzymany raczej w mrocznej konwencji, choć nie brakuje tu także i jasnych plam („Chwile”).
Mam tu paru faworytów. Zacznę od szóstej ścieżki, będzie niechronologicznie – „Dżezawi” jak sądzę, nie przypadkiem dostał taki tytuł, jest właśnie jednym z najbardziej „dżezujących” utworów na „Sequel”, Tomasz Organek ma w nim dla siebie sporo przestrzeni na ciepłe gitarowe wstawki, które z równie przyjemną perkusją Michała Bryndala – na początku jakby nieśmiałą, później bardziej wyraźną – towarzyszą wokalowi, dochodzącemu tu do nas z pewnym pogłosem. Kolejnym ulubieńcem, utrzymanym w podobnej atmosferze, choć z mocniej zaznaczonym rytmem (głównie za sprawą pierwszoplanowego basu współpracującego z głosem Miłki) jest „Jutro”. Bardziej elektronicznie odznacza się „Ale” – jedna z mroczniejszych i minimalistycznych kompozycji, w której na swoisty „stop” basu i beatu wrzucane są selektywne dźwięki gitary i głos zza bariery efektów. Generalnie „im dalej w płytę, tym więcej elektroniki” – w okolicach 10. kawałka popisuje się już głównie Michał, co zresztą brzmi – jak dla mnie – wyśmienicie.
Krążek spodobał mi się już od pierwszego przesłuchania i wracam do niego z przyjemnością. Mam nadzieję, że jeśli powstanie więcej równie dobrych wydawnictw, wreszcie będzie można mówić o istnieniu sceny trip-hopowej w Polsce, bez konieczności porównywania jej produkcji, z zagranicznymi. Możliwości są, to słychać. Autorom „Sequela” szczerze gratuluję.
Kaśka Paluch