Zmierzch słońca nad zachodnim szczytem / Doliny nagle ciemnieją / Księżyc ponad sosnami ochładza noc / wiatr, strumyk, wypełnione czystym dźwiękiem.
Kiedy Gustav Mahler pisał ostatnią część swojej symfonii pieśniowej „Das Lied von der Erde”, obawiał się czy aby po wysłuchaniu trzydziestominutowego tekstu o przemijalności życia, śmierci, pożegnaniu, ktoś nie popełni samobójstwa zaraz po wyjściu z sali koncertowej. Jacaszek mógłby się zastanowić nad czymś podobnym. Jego najnowszy album „Treny” jest tak głęboko przesycony smutkiem i bólem, że słuchacze w stanach depresyjnych czy o słabszej psychice powinni do niego podchodzić ostrożnie. Cóż, trudno oczekiwać by tren – literacka odmiana pieśni lamentacyjnej, wywodząca się ze starogreckiej poezji funeralnej – był optymistyczny, żwawy i radosny. Ta płyta po prostu nie mogła brzmieć inaczej.
Nie po raz pierwszy Jacaszek sięga po literackie inspiracje przy nagrywaniu swojej muzyki. Dość wspomnieć, że z Miłką Malzhan nagrał „Sequel” – połączenie jazzu, elektroniki i poezji samej wokalistki, a niedługo później „Lem-concept” – soundtrack do „Bajek robotów” Lema. Tym razem kompozytor nawiązuje do cyklu 19 trenów Kochanowskiego (co wnioskuję po tytule „Orszula” dla utworu trzeciego). Jest to zresztą, trzeba przyznać, związek dość luźny i właściwie jakiekolwiek treny są tu raczej programem niż scenariuszem albumu Jacaszka.
Droga ziemia wszędzie / rozkwita wiosną i rośnie nową zielenią / wszędzie i na zawsze, na zawsze / niebieskie światła błyszczą na horyzoncie / na zawsze, na zawsze.
O specyficznym charakterze „Trenów” świadczy ascetyczny wręcz minimalizm w warstwie elektronicznej – bardzo selektywnie wygrywanych pojedynczych nutach, częstego pauzowania, ostinato, matowego brzmienia, quasi-cerkiewnych pionów akordowych czy precyzyjnie utkanych połączeń harmonicznych. Na tej płaszczyźnie kończy się rola akompaniamentu dla aranżacji skrzypcowych, wiolonczelowych i sopranowych. Wokalizy Mai Siemińskiej dopełniają dzieła, czyniąc z niego rozdzierającą i wzruszającą kompozycję. A i bez tego jest dość smutna. Instrumenty smyczkowe zdają się starać o pokrewieństwo brzmieniowe z instrumentami elektronicznymi – świadczyć o tym może spora ilość flażoletów, długich wibrowanych nut i glissando. Całość jest bardzo medytacyjna, wycofana, wyciszona, trochę oniryczna i trochę efemeryczna.
Wysoka wartość artystyczna płyty wynika chyba z faktu, że powstała na bazie czystego uczucia i chęci ekspresji muzycznej – bardzo wyraźnej. Nie trafi do milionów, wielu będzie się wydawała za smutna, za cicha, bądź zbyt minimalistyczna. Za to słuchacze, który nie widzą w podobnych cechach wad – powinni sięgnąć po „Treny” jak najszybciej. Dla polskiej muzyki elektronicznej ten rok najwidoczniej rozpoczyna się bardzo obiecująco.
Kaśka Paluch
(śródtytuły pochodzą z tekstu do Der Abschied, 6 cz. „Das Lied von der Erde” Gustava Mahlera, na podst. poezji Wang Wei)