18 maja 2009, Kino Kijów.Centrum
Cierpię na bezsenność. Którejś nocy, kiedy nie mogłem spać przystawiłem telewizor tak blisko twarzy, żeby światło raziło mnie w oczy i żeby same się zamknęły. Kiedy już prawie zasnąłem drażniące światło otworzyło moje oczy, a ja zobaczyłem na ekranie telewizora małego ptaszka który latał od kwiatka do kwiatka, od kwiatka do kwiatka… I w mojej głowie pojawiła się melodia…
To jedna z wielu historyjek, którą Bluey – lider zespołu Incognito – uraczył krakowską publiczność w poniedziałkowy wieczór. Jedna z wielu, które namacalnie przybliżyły nam czym jest muzyka Incognito oraz kim są ludzie, którzy ją tworzą. Muzyka Incognito to organizm, który na naszych oczach i w naszych uszach rozwija się i żyje. Kto, czytając moje słowa, kręci głową z niedowierzaniem, musi koniecznie zobaczyć Incognito na żywo.
Incognito ma w sobie energię, emocje, radość, uczucia, to coś, co rusza ciałem i umysłem słuchacza. Przy koncertach Incognito można odlecieć jak w stanie upojenia alkoholowego. Na szczęście jest to mniej szkodliwe dla organizmu. Kompozycje Blueya i jego zespołu przy tym wszystkim łatwo przyswajalne i nie trzeba było długo czekać, by publiczność klaskaniem i podśpiewywaniem przyłączyła się do ich wykonania. Trywialne? Mało ambitne? Raczej przyjemne w kontekście pokręconej muzyki czasów współczesnych.
Atmosfera zabawy, luzu, czystej przyjemności z grania muzyki jest efektem wysokiego poziomu technicznego zespołu. Big-bandowe trio dętych blaszanych raz ocieka funkiem, raz nawiązuje do starego, dobrego, nowojorskiego jazzu alla Glen Miller. Klawiszowiec Matt Cooper (nazywany pieszczotliwie przez zespołowych kolegów „Mr. Mad Piano” – „Pan Szalone Pianino”) okazał się istnym cyrkowcem syntezatorów, z których wydobywał to delikatny podkład, to fantastyczną solówkę. Perkusista Pete Ray Biggins wraz z basistą Francisem Hyltonem mieli swoje kilka minut, wykonując razem improwizowaną kompozycję, którą Bluey zapowiedział: Posłuchajcie prawdziwego drum & bass!. Sam Bluey na gitarze może nie udziela się na tyle, aby zaabsorbować swoją grą uwagę słuchaczy – i tak już nieźle podzieloną pomiędzy dziesięć osobowości na scenie – ale przecież nie o to chodzi. Bo Bluey to, obok trójki wokalistów, prawdziwa dusza zespołu, a przy okazji – niezły gaduła.
Sami wokaliści (Tommy Momrelle, Joy Rose, Imaani Saleem) stanowią trio pereł wokalnych. Mommerelle, obdarzony mocnym głosem i energią Diabła Tasmańskiego, pokazał swoje dwa oblicza: jazzmana wokalistyki oraz wrażliwego, inteligentnego faceta, który śpiewem może skruszyć najbardziej zatwardziałe serca (zapadające w pamięć, zachwycające „This Thing Called Love”). Panie, mające doświadczenie z takimi gwiazdami, jak Craig David czy Herbie Hancock, to nie tylko dopełnienie brzmienia zespołu, ale przede wszystkim wybitne osobowości wokalistyki, które co jakiś czas dawały popis swoich genialnych możliwości.
Jazz, funk, soul, nawet gospel – o to co mieści w sobie zespół Incognito. Krakowski koncert rozbujał kino Kijów i napompował nas pozytywną energią i pewną refleksją, bo Incognito w jakiś sposób traktują swoją muzykę jako nośnik przekazu miłości, wolności i pokoju.
Jadwiga Marchwica