hooversitBądźmy szczerzy: większość tego typu wydawnictw powstaje z tzw. braku laku. Grupa i tak gra koncerty, więc w czym zaszkodzić może ich zarejestrowanie? W ten dość prozaiczny sposób powstaje wiele ciekawych i niepowtarzalnych materiałów koncertowych. W moim prywatnym odczuciu ta koncertówka jest też formą autorehabilitacji po bądź co bądź słabym „Hooverphonic Presents Jackie Cane”. Miejmy więc nadzieję, że materiał ten nie będzie tylko miłym przerywnikiem między jedną a drugą słabą płytą. Wszak premiera „No More Sweet Music” na dniach…

Pełny tytuł krążka brzmi: „Sit Down And Listen To Hooverphonic. Live Theater Recordings”. I w tym momencie wszystko staje się jasne. Płyta jest zapisem występów Hooverphonic w belgijskich teatrach w trakcie trasy koncertowej. Spełnia chyba większość warunków, jakie tego typu wydawnictwo winno spełniać. Pełni jednocześnie funkcję podsumowania i rozliczenia. Zamyka więc pewien etap w przeszłości zespołu, ukazując jednocześnie dosyć sporą drogę, jaką muzycy przebyli od pełnokrwistego trip-hopu po akustyczne, wyciszone granie. „Sit Down And Listen To” jest również świetnym pretekstem do przypomnienia najwyższej formy zespołu, czyli debiutanckiego „A New Stereophonic Sound Spectacular”, do której dobicie (jak się okazało) jest póki co nieosiągalne.

„Sit Down And Listen To” to materiał niezwykle kameralny, intymny i elegancki. Przez chwilę nasz fotel staje się najlepszą miejscówką w jednym z belgijskich teatrów, a na scenie dostrzegamy trio z dodatkowym wsparciem, przede wszystkim w postaci kwartetu smyczkowego. Hooverphonic koncertowy to Hooverphonic z pogranicza ciszy, ale przede wszystkim akustyczny. I w tym momencie, w przypływie nieoryginalności, wspomnieć muszę o niemal automatycznym skojarzeniu z Portishead. Porównanie do „PNYC” jest czymś zupełnie naturalnym. Problem w tym, że od której strony by nie spojrzeć, propozycja Hooverphonic wypada o wiele słabiej i może nie powinniśmy się zagłębiać w tej kwestii. Krążek ten jest bowiem jednym z jaśniejszych punktów dyskografii Belgów. Bardzo poważnym atutem, przynajmniej dla mnie, jest głos Geike Arnaert, która nawet z kompozycjami swojej poprzedniczki radzi sobie bardzo dobrze.

Płyta (co zadziwia mnie samego) podoba mi się także pomimo wad. Ma przecież słabsze momenty (typu niepotrzebny bonus), czasem brzmi zbyt klasycznie jak na twórców „A New Stereophonic Sound Spectacular”, pozbawiając pazura niektórych utworów. A mimo to jej nastrój, melancholia, kameralność i inteligencja nadają całości uroku. Materiał może nie jest rewelacyjny, ale z pewnością na poziomie.

Rafał Maćkowski (el.greco)