Brytyjska formacja Herbaliser została założona w początkach lat 90-tych przez basistę Wherry`ego i DJ-a Ollie Teeba. Muzycy przez kolejne lata pracy artystycznej zapraszali do współpracy coraz to nowych artystów, z którymi nagrywali wyśmienite i rasowe płyty dla Ninja Tune. Dali o sobie znać także jako autorzy świetnych remixów, a występy chociażby w Glastonbury tylko potwierdziły, że świat rapu i acid jazzu ma do czynienia z mistrzami. I tak, po tym historycznej wzmiance, przechodzimy do najdojrzalszej płyty Herbaliser – „Something Wicked This Way Comes”.
Jest to album duetów, prawdziwe dzieło będące zwieńczeniem pracy zespołowej. Jednym tchem trzeba wymienić Chrisa Bowdena i Easy Access, a także MF Dooma, Rakaa Iriscience, Blade, Wildflower oraz Phi – Life Cypher. Myślę, że już sam skład stanowi świetną wizytówkę płyty.
Wielu z nas wie, jak bardzo liczy się pierwsze wrażenie. Nie zapomniała o tym londyńska załoga i przygotowała bardzo ciekawe wejście w postaci „Something Wicked”, kompozycją bardziej soulową i funkową, świetną wprowadzającą w 13-rozdziałową muzyczną powieść muzyków. Następnie chyba to, z czym Herbaliser świetnie się kojarzy, czyli nowatorski i rasowy rap. W tej konwencji utrzymana jest znaczna część utworów. Nie brakuje jednak acid jazzowych odskoczni takich jak „Mr Holmes” czy „24 Carat Blag”. Zaś z dziewiątym utworem, „Worldwide Connected” , pierwszy raz poznałem horror funk. I tak z „Unsungsong” kończy się ta pełna nieoczekiwanych zwrotów płyta.
Nie będę ryzykował stwierdzenia, że fanatycy Massive Attack czy Tricky`ego nie mają tu czego szukać, ale faktycznie „Something Wicked This Way Comes” nawet nagiąć pod trip-hop nie można. Pokazuje jednak, jak bardzo zacierają się granice muzyczne i balansuje między hip-hopem, funkiem i acid jazzem. Wszystko to porozcinane jest scratchami z iście mistrzowską profesją. Krążek jest pełen inspiracji do swego rodzaju muzycznych ojców Herbaliser: Isaaca Hayesa i Burta Bacharacha. Do przygody pachnącej londyńskim przedmieściem i funkującym szaleństwem zapraszam szczególnie zwolenników 4Hero, Jilla Scotta i ogólnie pojętego rapu, a także tych, których zauroczył kawałek Cinematic Orchestra „All things to all man”. Muszę przyznać, że nigdy rap i hip-hop szczególnie mnie dotychczas nie przekonywał, ale ta płyta, choć nie powala totalnie na kolana, to warta jest grzechu i słodkiego odstępstwa.
Rafał Maćkowski (el.greco)