Tab Two to ikona acid jazzu, dla miłośników gatunku między tym duetem, a liderami – Us3 – stawiać można znak równości. Pod względem doskonałości techniki i wpływu na muzykę – bo mimo wszystko, oba te zespoły dość mocno się różnią. Po dziesięciu latach owocnej współpracy dwóch jazzowych muzyków – basisty Hellmuta Hattlera i trębacza Joo Krausa – duet rozpadł się w niewyjaśnionych okolicznościach. My próbujemy je wyjaśnić w rozmowie z basistą, który podobnie jak druga połowa Tab Two, zajmuje się teraz solową działalnością. Na parę miesięcy przed premierą jego kolejnego albumu „The Big Flow”, Hellmut udziela odpowiedzi na nurtujące pytania…

Kaśka Paluch: Właściwie wciąż nie wiem dlaczego i jak rozpadło się Tab Two…

Hellmut Hattler: To delikatna kwestia, mówić o bardzo przykrych sprawach publicznie. Najkrócej rzecz ujmując, mógłbym powiedzieć, że Tab Two zostało rozwiązane przez mojego ex-partnera – trębacza [chodzi o Joo Krausa, który razem z Hattlerem tworzył duet Tab Two – dop. red.], który obarczył mnie odpowiedzialnością za pewne problemy. To postawiło mnie w dość beznadziejnej sytuacji…

Czy jest jakaś szansa na reaktywację?

Robię co mogę w tej kwesii, ale nie sądzę, żeby to stało się zbyt szybko. On jest bardzo ostry – to właśnie dlatego swój album solowy nagrany po rozpadzie Tab Two nazwałem „No eats yes”.

W twojej biografii Tab Two jest opisane jako „acid-hip-jungle-jazz duo” – jak ty sam odnosisz się do takich podziałów muzyki?

Żeby uniknąć takich rzeczy, styl Tab Two nazywaliśmy po prostu „hip jazz” – ale nie możesz powstrzymać ludzi od ich własnych interpretacji. Tak czy inaczej, to opisuje naszą ideę robienia mikstur z gatunków…

Grałeś na skrzypcach, dlaczego porzuciłeś ten instrument?

Wiesz, kiedy jesteś dzieckiem i twoi rodzice chcą dać ci wykształcenie muzyczne, najczęściej kierują cię na fortepian, flet albo skrzypce. Razem z moimi trzynastymi urodzinami – i śmiercią rodziców – całe moje życie zmieniło się bardzo. I muzyczność też. Przerzuciłem się na gitarę, później na bas – bo odkryłem, że jest to idealny instrument do interakcji rytmu, harmonii i melodii. Zawsze byłem daleko od czytania, odtwarzania czy interpretowania muzyki – w szkolnym sensie. To poszerzyło moje horyzonty.

Z tego co słyszę – a poznałam na przykład singiel „Silent Surveyor” – wciąż łączysz elektronikę z elementami jazzu. Myślałeś o połączeniu jazzu z jakimś bardziej klubowym gatunkiem, drum’n’bassem na przykład…

„Silent Surveyor” został wydany w 2000 roku. W międzyczasie pracowałem nie tylko nad jazzem – z artystami muzyki elektronicznej, ale także z DJ’ami i kilkoma wokalistami. Więc tak.

Skupiasz się teraz na projekcie nazywającym się po prostu „HATTLER” – możesz opowiedzieć coś więcej o nim?

Muzyka tego projektu to takie „moje dziecko”. Z jednej strony jestem szczęśliwy mając na wyłączność wszelkie decyzje dotyczące tej muzyki, ale z drugiej strony kocham współpracę z innymi artystami. Używam ścieżek rytmicznych z rozmaitych programów albo nagrywa je dla mnie perkusista Oli Rubow – jako bazę do tworzenia piosenek czy utworów instrumentalnych. Później, po całym osobistym procesie – tworzenia tematów, linii wokalnych, napisaniu słów – zaczynam zapraszać innych muzyków do gry, a wokalistów do śpiewania. Zwykle jestem zadowolony z rezultatów, ale jeśli nie, zostawiam tylko moje ścieżki (to te, które na moich wydawnictwach są nazwane „bass cuts” – gdzie każdy temat i solo zostały nagrane na gitarach basowych). Cała reszta – edycja, mastering, miksowanie i produkcja, a także wydanie w moim labelu – to znowu moja działka. Żeby „zabrać” muzykę na scenę, mam swój stały line-up od pięciu lat. Jesienna trasa po Niemczech będzie zagrana przez mój nowy band (z Fola Dada na wokalach!)

Teraz wydajesz swój nowy album – co się na nim znajdzie?

Myślę, że lepiej będzie, jeśli zaprezentuję ci go, zanim zacznę próbować tłumaczyć swoje intencje (śmiech). Ale ogólny koncept – czyli mieszanie gatunków z elektroniką – to wciąż mój główny cel. Na „The Big Flow” jest więc czternaście utworów – klimat czasem poważny, czasem wręcz przeciwny…

A czy wciąż komponujesz utwory dla innych artystów, tak jak ten dla Tiny Turner?

Jeśli tak, jest to „handel wymienny” – na przykład, kiedy pracowałem z Deep-Dive-Corp. z Ibizy, dzieliliśmy się tym co mamy – bity, brzmienia, remiksy kontra linie bassu, melodie i tak dalej.

Jesteś niezależnym muzykiem, nieco poza mainstreamem. Twoje utwory są inne niż on, ale wciąż przyswajalne. Masz jakąś receptę na tworzenie ambitnych i jednocześnie miłych utworów?

Chciałbym mieć (śmiech). Moim zamierzeniem jest wyrażanie siebie, co oznacza słuchanie melodii, które są we mnie. Czasem mijają tygodnie, zanim kompozycja nabierze ostatecznych kształtów, więc staram się nie rozpraszać za bardzo – inaczej znikną. Moją intencją, w roli kompozytora czy muzyka jest oferować coś autentycznego.

Lubię o to pytać każdego jazzmana – czym jest dla ciebie jazz, jak czujesz tę muzykę?

W najlepszym razie: jazz jest inteligentnym bytem transportującym głębokie, osobiste emocje. W najgorszym – reprodukcją skali.

rozmawiała: Kaśka Paluch, 14 sierpnia 2006