no_eats_yesHellmut Hattler wydaje właśnie swoją nową płytę – „The Big Flow”. Jej premiera 6. października, więc chyba dobrym pomysłem jest wcześniej opisać to, co Hattler stworzył samodzielnie zaraz po rozpadzie grupy Tab Two, tworzonej z Joo Krausem, która w czasie swojej działalności zdążyła zapracować sobie na tytuł legendy acid jazzu.

„No Eats Yes” to tytuł, który wyraża swoisty brak zgody na sytuacje, w jakiej znalazł się duet Tab Two (Hattler w czasie naszej rozmowy przyznał, iż był przeciwny rozpadowi tej grupy). I być może właśnie dlatego ten album tak silnie nawiązuje pod względem muzycznym do tego, co powstawało w duecie z Krausem. Jest to więc jakby przedłużenie Tab Two, jednak już nie w linii prostej. Niemiecki basista nie próbuje teraz tworzyć utworów z napędzającym rapem dwóch panów, a w zamian za to komponuje dla większej ilości partii wokalnych. To, co się nie zmienia, to faktura instrumentalna – dobrze usłyszeć znajome i przyjemne brzmienie basu czy nakręcający, energetyczny beat albo melodię trąbki (a na niej, uwaga, Joo Kraus!). Utwory jak „Sunny Jay” to niemal żywcem wyjęte z dyskografii Tab Two ballady (porównać można je np. z „Between Us”) – taki duch przeszłości, od którego Hattler najwidoczniej nie chce się uwalniać.

Z drugiej strony na „No Eats Yes” znajdziemy coś, czego Tab Two nigdy nie zaprezentowali. Abstrahując już od tego, iż jest to krążek bardziej subtelny i delikatny (takie wrażenie sprawia brak wplecionego hip-hopu), uwagę zwraca jego różnorodność. Jeśli przyjmiemy, że rytm jest czynnikiem homogenizującym jakiś styl, to na tej podstawie odważę się stwierdzić, iż na solowej płycie Hattlera przewija się – oprócz acid jazzu – także soul, dub i drum’n’bass (przy tej klasyfikacji opieram się właśnie na rytmie, bo cała reszta może być interpretowana różnie). Obok lirycznych, kobiecych wokali Sandie Wollasch (ta wokalistka współpracowała też z Tab Two) czy Nkechi Mbakwe, postawione są utwory o trzy razy szybszym tempie i konkretnie osadzonej elektronice, zamienianej z trąbką i żywym basem., przy czym kompletnym „odjazdem” jest „Universal Breakdown”, w którym opadający, dramatyczny śpiew nakłada się na ostry, dynamiczny podkład.

Widać, iż Hellmut Hattler jest nie tylko znakomitym instrumentalistą (w moim przekonaniu jednym z lepszych basistów na scenie nowego jazzu w ogóle), ale też kompozytorem z bardzo otwartym umysłem wypełnionym pomysłami. Dzięki niemu Tab Two straciliśmy tylko trochę, jednocześnie zyskując kolejną grupę acid jazzową prezentującą muzykę na najwyższym poziomie. I – z przymrużeniem oka – sparafrazuję kabaret Mumio: „niech to trwa, niech to trwa!” 🙂

Kaśka Paluch