lunaticoNa drugą płytę Gotan Project czekaliśmy dość długo, ale – przynajmniej mnie – czas oczekiwania nie rozciągał się jakoś traumatycznie. Zapewne dlatego, że ogień rozpalony krążkiem „La Revancha del Tango” był dobrze podsycany koncertami, łącznie z występem w Polsce, a także innymi wydawnictwami – jak doskonały zbiór remiksów „Inspiracion Espiracion” czy DVD z zapisem występu na żywo. Niemniej, substytuty są mimo wszystko substytutami i niecierpliwość zaczynała już kiełkować – w tym właśnie momencie dotarł do mnie „przeciek” o nowym albumie Francuzów, a później już potwierdzona informacja. Na końcu łańcucha wydarzeń znalazła się płyta i… dobrze, że podczas pierwszego odsłuchu siedziałam. Bo mogłabym przewrócić się z wrażenia.

Jakkolwiek debiutancki album Gotan Project był rewelacyjną prezentacją folku argentyńskiego i początkiem wielkiej sławy tzw. elektronicznego tango (sami twórcy określają swoją muzykę w ten sposób), tak „Lunatico” jest jego kontynuacją, ale przede wszystkim pełnym rozwinięciem. Trzy rzeczy zwróciły moją uwagę od razu: wciąż dużo elektroniki, więcej żywych instrumentów, więcej kontrastów. Wcześniej eksperymentowanie z dub’ami czy innymi efektami obce triu nie było, ale tu elektronika traktowana jest na innych zasadach, wdrażane są odmienne od poprzednich pomysły – wspomnę tylko o głosie przeciągniętym przez vocoder w „La Viguela” (notabene, genialna kompozycja). Kolejną nowością jest to, że artyści zainteresowali się też, jak zresztą wspominają, najbardziej wyrazistą formą ekspresji wokalnej czyli melorecytacją, od której już prosta droga do rapu – i tak mamy iście hip-hopowe tango na ścieżce szóstej w „Mi Confesion”. Wydaje się więc, że „Lunatico” głębiej i częściej sięga do nowoczesnych trendów muzycznych, co nie zmienia faktu, że mimo tego nie zgubił się w tym wszystkim duch Gotan Project. Cały czas stykamy się z charakterem niepokornego, emocjonującego tańca z Argentyny czy bardzo charakterystycznymi dla tego folkloru strukturami melodycznymi i rytmicznymi – szczególnie, gdy do głosu dochodzi akordeon. Nie można też zapomnieć o ekspresywnej grze znakomitego pianisty, który nad wirtuozerię przekłada uczucie przemawiające przez dźwięk. I rzecz jasna – orkiestra. Brawa należą się oczywiście za pomysł na kompozycję i aranżacje – ale w tym przypadku wyrazy szacunku kieruję przede wszystkim do samych muzyków i prowadzącego ich dyrygenta – za to, że udało im się uniknąć przytłaczającego brzmienia kilkunastu instrumentów, zamieniając je na subtelną, lekką barwę zespołu kameralnego, niezależnie od tego czy grają właśnie tremolo czy prowadzą długą frazę legato na pierwszym planie. Nie wspominając już o znanych nam dobrze skrzypcowych solówkach, czy innych popisach z szarpaniem strun i uderzaniem w pudło rezonansowe kontrabasu włącznie. Ten fortepian, duża rola akordeonu i omawiana orkiestra mówią nam wyraźnie, że tym razem twórcy kładą większy nacisk na sferę tradycyjnej, etnicznej muzyki. Mnie może to tylko cieszyć.

Wspomniane wcześniej kontrasty, to nic innego, jak opozycja charakterów utworów – od mocno energicznych, dynamicznych i po prostu tanecznych kompozycji po leniwe i spokojne, przywodzące na myśl jakiś lokal w Buenos Aires nad ranem, po milondze. Na obu tych płaszczyznach świetnie sprawdza się wokal Cristiny Vilallongi – niski, gładki i idealnie dobrany barwą, co szczególne wrażenie robi we wspomnianym już wyżej utworze „La Viguela”, gdzie przeciwstawiony jest brzmieniu z vocodera.

To, co teraz powiem, będzie niepopularne, ale moim zdaniem „Lunatico” jest… lepsze od debiutanckiej płyty. Obie są, naturalnie, znakomite, jednak na drugim albumie jest to coś, czego brakowało troszkę na „La Revancha del Tango” i czego być może było nieco za dużo na „Inspiracion Espiracion”. „Lunatico” to taki kompromis między nimi i dzieje się tu zdecydowanie o wiele więcej, niż kiedykolwiek wcześniej. Gotan Project nie zaszokują nas łączeniem tango z trip-hopem, bo już to zrobili. Mogą teraz zacząć się zmieniać albo kroczyć dalej tą wcześniej obraną ścieżką i doskonalić to, co zrobili pięć lat temu. Ku mojemu zadowoleniu, wybrali opcję drugą. I świetnie sobie radzą.

Kaśka Paluch