goldfrapp7Powrót do korzeni, uspokojenie, wewnętrzna harmonia i zgoda ze światem. Takie pojęcia kojarzą się zazwyczaj pozytywnie, Po szalonych latach z buntowniczego nastolatka wyrasta odpowiedzialny człowiek. Ze śmiechem wspominać on będzie swoje dzikie wycieczki w góry i spanie kątem u znajomych po zbyt wielu imprezach. Najpierw jednak trzeba się wyszaleć, a u niektórych taki stan powinien trwać nieco dłużej. Duet Goldfrapp od samego debiutu ceniony jest wysoce za swoją ekstrawagancję, kolorową nutkę szaleństwa, nieszkodliwą psychodelię i ciągłe, niekończące się niespodzianki. Nie wszystkie niespodzianki są przyjemne.

Przyznam się szczerze, że takie utwory, jak „Human” czy „Lovely Head” (z albumu „Felt Mountain”) początkowo przyprawiały mnie o nieprzyjemny dreszczyk strachu na plecach. Dziś jest to dla mnie odrobina szaleństwa podana z wyśmienita elektroniką i fascynującym wokalem. Z uśmiechem słucham „Ride a white horse” oraz „Oh la la” („Supernature”) i zawsze twierdzić będę, że ukazanie popu i disco w krzywym zwierciadle nie jest proste, ale jak widać – możliwe. Na najnowsze wydawnictwo duetu czekałam trzymając mocno kciuki. Singiel A&E zaprezentowany na stronie Myspace szybko obiegł sieć i opinie muzycznych smakoszy. Trudno ukryć – brzmienie zaskakujące. Ale jeżeli się zastanowimy… super! Coś nowego, świeżego, spokojna popowa balladka o przyjemnej harmonii. Co prawda Alison nie prezentuje tu pełni swego mocnego głosu, ale czymże to jest wobec zbudowanego ciepłego nastroju? Odetchnęłam, dochodząc do powyższych wniosków i spokojnie czekałam dalej.

Pierwszym niepokojącym objawem były wszechobecne zdjęcia z sesji towarzyszącej nowemu wydawnictwu. Pejzaże, Alison z kostiumem sowy, Alison w kostiumie Arlekina na tle zachodu słońca…. Coś zbyt spokojnie. Gdzie białe konie, lśnię kozaki do połowy uda, gdzie fontanny kolorów i wielkie okulary? Zerkając na zamglone, lekko szarawe zdjęcia trafiłam na wypowiedź wokalistki. Powrót do początków. Ograniczenie środków. Spokojne aranżacje. Nastrojowy materiał. Praca z instrumentami i własnym głosem. A potem poznałam album.

Seventh Tree zapewne wzbudzi wiele kontrowersji. Faktycznie, krążek zawiera muzykę bardzo spokojną, delikatną, lekko przymgloną. Alison wydobywa ze swojego głosu nieznane dotąd chyba pokłady romantycznego, nieśmiałego ciepła. Urzekać mogą bardzo akustyczne aranżacje i ogólny cichy ton całości. Nie zaprzeczę, że przy początkowym Clowns rozpłynęłam się w fotelu zasłuchana w delikatne pasaże gitarowe, przytłumiony wokal i miękkie akordy orkiestry smyczkowej. Cały utwór tworzy bajkowy klimat i otwiera drzwi do słonecznego, bezproblemowego świata. Problem polega na tym, że takich utworów mamy tu dziesięć. Zmienia się różnorako skład instrumentalny (czasem trochę więcej instrumentów perkusyjnych – jak tamburyno, czy inne dzwoneczki), elektronika pozostaje daleko na dziesiątym planie (choć może to nawet zaleta, że pomimo, iż jest ona tu bezwzględnie obecna i zapewne nieodzowna, to jednak nie pozostawia trwałego śladu w pamięci), i z tego wszystkiego jedyne co tak naprawdę zwraca uwagę to warstwa wokalna. Czego by Goldfrapp nie nagrało, barwa głosu Alison (dźwięczna i czysta) nieodmiennie będzie ogromnym plusem ich muzyki. Sam więc głos wokalistki jest cechą charakterystyczną kompozycji, acz drażni mnie jego jednostajny rejestr – utrzymany w okolicach falsetu dopełniany jest przez „chórek” (zaprogramowany głos Alison) tworzący dodatkowe wysokie alikwoty. W wywiadzie dla Reuters/Billboard (USA) Alison Goldfrapp podkreślała, jak to przyjemnie było wreszcie stworzyć coś tak akustycznego i spokojnego, coś zupełnie innego od „Supernature”, gdzie liczą się tylko wrażenia i plamy dźwiękowe. Obawiam się, że to jedna z tych płyt, których nagrywanie sprawia ogromną przyjemność samym artystom, ale słuchaczom – niekoniecznie.

Żadnych wrażeń i emocji, prócz rozleniwienia balansującego na granicy znużenia. Album nie zainteresował mnie absolutnie niczym, a na dłuższą metę jedynie rozdrażnił, tak że z czystą ciekawością rzuciłam się na debiut duetu pamiętając, że przecież kiedyś omal mi serce przy słuchaniu nie wyskoczyło. Przy takiej dawce przesłodzonych balladek, jakimi uraczyli nas w tym roku ekstrawaganccy Brytyjczycy, ciężko z werwą poderwać się do dawnego entuzjazmu. Warto przesłuchać. W końcu to Goldfrapp. Chyba.

Jadwiga Marchwica