siestaCzy można wymyślić coś nowego i oryginalnego w sposobie łączenia muzyki hiszpańskiej z innymi gatunkami? Folklor iberyjski jest chyba jednym z najsilniej eksploatowanych na świecie – pasuje do wszystkiego. Do szybkich, tanecznych kawałków i do kojącego chilloutu. I wydaje się, że po tym, co z Hiszpanią zrobili Ojos de Brujo, trudno już będzie stworzyć coś, co nie przejedzie się dawno wytartą już ścieżką. Freddy Marquez nie tworzy na „Siesta” zupełnie nowych jakości. Pokazuje za to jak subtelnie, elegancko i nowocześnie można wykorzystać folklor hiszpański we współczesnych brzmieniach – a to czasem dużo lepsze niż odkrywanie nowych trendów.

Marquez nie egzaltuje południowością, a charakterystyczne dla Hiszpanii instrumenty czy zwroty melodyczne lub też techniki wokalne nie są nachalne, pretensjonalne i kiczowate. Autor „Siesty” bardziej skupia się na brzmieniu całości i jej formie, której iberyjska nuta jest tylko delikatną dekoracją. Choć zdarzają się momenty kiedy melancholia hiszpańskiego wokalu wdziera się w głośniki głośno i przejmująco.

Mamy tu całkiem sporą ilość przestrzennych „chill-transów” w stylu Sundial i drugie tyle groove’u a’la… Tosca. Tak, tak, najnowsze wydawnictwo Iberia Records to okazja do przyjrzenia się stylistyce wykreowanej przez wytwórnię G-Stone nieco bardziej od Południa. I to było chyba najmilsze zaskoczenie podczas słuchania krążka Marqueza. Człowiek myśli, że już nie będzie mu dane doznać wrażeń związanych z wysmakowaną elektroniką aż tu nagle i niespodziewanie młodziutka polska wytwórnia serwuje nam prawdziwie pyszne downtempowo ciacho, oblane sosem z quasi-dubowego groove’u.

„Siesta” to ciepła i lekka płyta, choć nie przesłodzona i „piosenkowata” (słowa w ogóle pojawiają się tu niezwykle sporadycznie). Szalenie melodyjna i bogata w brzmienia oraz przestrzeń muzyczną. Miejscami dynamiczna – ale nie beztroska, taneczna – ale nie szalona i senna – ale nie nużąca. Smaczny kąsek zarówno dla entuzjastów flamenco, jak i miłośników starej, dobrej szkoły lounge’u.

Kaśka Paluch