No i nie udał się członkom norweskiej załogi muzyczny hat-trick. Nagranie 3 kolejnych, regularnych (wyłączamy więc płytę z remiksami i epkę live) dobrych albumów okazało się zadaniem, któremu jedna z bardziej uroczych skandynawskich formacji nie była w stanie podołać. Wina ogromnych oczekiwań, do których pełne prawo przyznają nam poprzednie produkcje, czy samych muzyków?
Nie wiem, czy przypadkiem na kształt „Personal Stereo” nie wpłynął niewątpliwy sukces i powodzenie „Morning Star”. Po utwory z drugiej płyty Flunk sięgali zarówno autorzy kompilacji, ścieżek dźwiękowych jak i remiksów. To mogło nasunąć rozumowanie, że warto uraczyć fanów czymś, co będzie się wydawać znajome i nie będzie tak wyraźną zmianą klimatu, jaką był przeskok między debiutem a drugim albumem. Na krążku umieszczono więc zarówno kompozycje elektroniczne jak i te bardziej szorstkie, gitarowe. Tylko to wszystko brzmi jak kompilacja utworów, które nie zmieściły się na poprzednich płytach Flunk a nie jak premierowy materiał.
Co my tu mamy? Przede wszystkim słaby wstęp. Na miejscu Norwegów z pewnością nie wybrałbym takich utworów na otwarcie. Przyjemnie zaczyna się robić dopiero przy „Haldi”, które rozpoczyna się jak kawałek Boards of Canada z najlepszych czasów, dopiero potem dochodzą partie wokalne i bardziej 'chillowa’ atmosfera. Muzycy z Flunk po raz kolejny udowadniają, że dobrze wychodzą im przeróbki cudzych utworów. Tak jak wcześniej brali na tapetę piosenki New Order, tak tym razem zmierzyli się z „See You” depeszów. Może już nie tak interesująco, ale zaskakująco prezentuje się „Two Icicles” jedna z najdynamiczniejszych pozycji sygnowanych przez Flunk na przestrzeni lat. Miła atmosfera następuje także, kiedy wychodzimy na ostatnią prostą (bardzo ale to bardzo smutny „Diet Of Water and Love”). Mocniejsze kompozycje, których jest tu niewiele, poupychano pomiędzy średniaki, które brzmiałyby lepiej, gdyby nie to, że „Personal Stereo” pozostaje tylko i wyłącznie nie do końca udanym nawiązaniem do poprzednich produkcji.
Do obrony krążka nie zachęca także najpoważniejszy dotąd atut zespołu – wokal Anji Oyen Vister. Nie brzmi już tak uroczo jak kiedyś, być może dlatego, że piosenki nie pozwalają jej na rozwinięcie skrzydeł. Co więc przemawia za „Personal Stereo”? Jest to wciąż nienachalna, melancholijna produkcja na skandynawską nutę. Parę komputerowo wygenerowanych dźwięków, parę szarpnięć strun z pewnością zasługuje na uwagę. Nie znajdziemy tu jednak czegoś na miarę „Miss World”, „Probably” czy „True Faith”. Mimo rozwiązań, które są wypadkową „For Sleepyheads Only ” i „Morning Star”, Flunk zaczyna tracić swoją świeżość.
Mamy więc za sobą kolejną premierę, która nie czyni z 2007 roku atrakcyjnego pod względem muzycznej oferty. Kto jak kto, ale Flunk to formacja, której nowa płyta powinna być czymś więcej niż umieszczeniem paru schematów, użyciu sprawdzonych patentów, które są dozwolone tylko w ściśle określonych ilościach. „Personal Stereo” to takie muzyczne nihil novi. A szkoda, wielka szkoda…