sortofFink powraca i to w bardzo dobrym stylu. Powraca na poważnie. Powraca jeszcze bardziej melancholijny i stonowany. Jednak wbrew tytułowi jego czwartego krążka wydanego pod skrzydłami Ninja Tune radzę nie nastawiać się na żadną rewolucję, bo niczego takiego nie uświadczycie. I to na całe szczęście…

Na przestrzeni dwóch ostatnich płyt Fin Greenall wypracował ze swoim zespołem unikatowy styl oparty na zdumiewająco prostym pomyśle. Do studia wrzucamy wokalistę, dajemy mu gitarę, w tle z rzadka pobrzmiewają inne instrumenty – ot, cały przepis na muzykę wg Finka. Prosty, ale nie prostacki; mało odkrywczy, ale z pewnością odpowiadający zapotrzebowaniom na muzykę wyciszoną i opozycyjną do naszej elektroniczno-eklektycznej rzeczywistości. „Sort of Revolution” to trzecia odsłona Greenalla w takim wydaniu, a jednocześnie przemyślana kontynuacja ścieżki, którą obrał parę lat temu.

To, co stanowi o sile jego muzyki to fakt, iż nie potrzebuje ona rozbuchania aranżacyjnego, ponieważ same linie melodyczne bronią się za siebie. Kompozycje są wielowarstwowe, ale z drugiej strony dosyć łatwo wpadają w ucho. Tego typu piosenek z pewnością tu nie brakuje, kilka pozycji z „Sort of Revolution” spokojnie zadomowiłoby się na poprzednich krążkach artysty. Poza charakterystycznym brzmieniem gitary sporo miejsca poświęcono tu na dźwięki pianina. W utworze tytułowym usłyszymy delikatny dubowy akcent, zaś w innych nienachalne downtempowe podkłady. Te kosmetyczne wręcz zmiany w warstwie instrumentalnej wystarczają jednak, aby zauważyć odrębność tego materiału. Fink brzmi jeszcze bardziej nastrojowo i refleksyjnie. W trakcie odsłuchu czułem się trochę, jakbym słyszał Gustavo Santaolallę w towarzystwie wokalisty. Jak przyznaje sam Fin, większość jego kompozycji to wieczorne impresje: jego emocji, nastrojów, ulotnych momentów. I właśnie w taką porę proponuję sięgać po nie najczęściej.

Nie wiem, o ile spadłaby wartość płyty, ale z pewnością nie czułbym się tak zobligowany do napisania tej recenzji, gdyby nie dwie następujące po sobie piosenki. Pierwszą z nich jest niepokojące „See It All”, które gorąco polecam nie tylko fanom Finka. Dawno nie słyszałem numeru obdarzonego takim podskórnym nerwem, wewnętrznym napięciem. Muszę przyznać, że utwór ten nie daje mi spokoju od dłuższego czasu. Druga to oparta na ciekawym koncepcie „Q & A”. Jak przyznał sam Greenall, przy tworzeniu tej kompozycji dały o sobie znać inspiracje D’Angelo. Przez większą jej część jedynym podkładem jest zapętlony wokal Fina. Ale kiedy ma się takie umiejętności i taką barwę, grzechem byłoby nie pokusić się o takie nagranie.

Fin Greenall to mistrz nastroju i muzyki niepozornej. Jego „Sort of Revolution” nie zachwieje równowagą Waszego muzycznego świata. Wyróżnia się za to sporą wrażliwością i klimatem nie do podrobienia, zarówno na podwórku Ninja Tune, jak i w kontekście całej oferty wydawniczej tego roku. Pozycja obowiązkowa dla zwolenników formuły „minimum formy, maksimum treści”.

Rafał Maćkowski