Kolejny sukces Ninja Tune – co staje się już powoli normą i standardem. Trochę to jednak niepokojące, bo biorąc pod uwagę sinusoidalna budowę wszechświata, w końcu będziemy musieli doczekać się czegoś nieudanego, a wtedy wszyscy przeżyjemy ciężki szok… no ale póki co – nie będę krakać, cieszmy się tym, co jest.
Trzeci album Fingathing to płytka, na której znajduje się trzynaście kompozycji. Już pierwszy utwór „Walk in Space” to obnażenie klimatu, który lubię w produktach z Ninja Tune najbardziej – czyli zabawa dźwiękiem, „zabrudzone” brzmienie i jego surowość w pewnym sensie, ciekawe rozwiązania rytmiczne i inne kosmetyczne aspekty kawałka, znane chyba tylko mojej podświadomości, które sprawiają, że album przykuwa mnie do głośników na długi czas. Jako, że ten krążek został nagrany pod szyldem „And the Big Red Nebula Band” nie brak tu funkowego grania na żywym basie osadzonym w turntabilistycznej scenerii – czy może być coś piękniejszego?
W przypadku tej płyty możecie zapomnieć o relaksujących, chilloutowych brzmieniach, bo każdy z utworów ma w sobie potężny przekaz energetyczny, na dodatek nieco ciężkawy (do takiego wniosku doszłam po tym jak poraziła mnie szorstka głębia „Reanimo” – mocna rzecz). Ogromnym plusem albumu jest bardzo rozbudowana sekcja rytmiczna – skomplikowana, połamana, gęsta. Tak jak lubię. Do nieprzytomności zauroczył mnie też iście ambientowy „Lady Nebula” z wokalem oddalonym gdzieś na dalszy plan, ale tchnącym z lekka etniką, którego znakomitym rozwiązaniem jest „Music to Watch Aliens By” czyli połączenie partii smyczków z elektronicznymi samplami.
Od czasów debiutanckiego albumu Blockhead, to najlepsza rzecz w tym roku, jaką usłyszałam od Ninja Tune. Wytwórnia na pozytywnej fali.
Kaśka Paluch