feverraySzwedzki duet The Knife swoim debiutanckim albumem zawrócił w głowie niejednemu miłośnikowi nowoczesnego, świeżego brzmienia. Niby elektro, niby trip-hop, a tak właściwie coś zupełnie oryginalnego – a o to, jak wiemy, w muzyce elektronicznej dziś trudno.

Nie da się ukryć, że o charakterystycznym brzmieniu The Knife świadczy przede wszystkim głos Karin Dreijer Andersson. Kiedy zaspiewała z Röyksopp – brzmieli jak The Knife. Teraz, kiedy śpiewa w nowym projekcie Fever Ray, będącym przecież czymś odrębnym od The Knife – i tak brzmi jak jej The Knife. Zamierzone powtórzenia wyrazowe mają na celu ukazania w tym zmetaforyzowanym ciągu syntagmatyczno-pragmatycznym, że… coś tu się zdecydowanie powtarza i pokrywa.

Różnica między The Knife, a Fever Ray mieści się głównie w tempie utworów. Podczas, gdy muzyka w duecie z bratem jest bardziej dynamiczna i taneczna (choć też nie zawsze), tutaj panuje atmosfera chłodnego, onirycznego down tempo, ambientu i dark wave. Klimat jest trochę dziwny, zimny, syntetyczny i na wskroś skandynawski. Poza tym, że tempo jest wolniejsze, resztę opisu mogłabym spokojnie przekopiować i wkleić w recenzję The Knife. O czym to świadczy? Po pierwsze, że Karin ma bardzo jasno sprecyzowany cel w muzyce i nieustannie penetruje pokłady takich właśnie brzmień, takich efektów i takiego charakteru śpiewania. Secundo, może to też świadczyć o tym, że tak naprawdę nie miała specjalnej koncepcji na Fever Ray, bo przecież równie dobrze mogła ten krążek wydać pod szyldem The Knife i nikt by się, brzydko mówiąc, nie skapował. I na koniec nasuwa się pewne pytanie: co w The Knife robi Olof Dreijer, skoro Karin równie dobrze radzi sobie bez niego, ba, robi taką samą muzykę? Pozostawmy to w gronie pytań retorycznych.

Trudno jednak krytykować projekt Fever Ray, skoro niesie ze sobą fascynujące, kojarzone z Karin brzmienie, które zachwyciło mnie już kilka lat temu i wciąż mogę go słuchać godzinami, w każdej konfiguracji . Szwedka rysuje dźwiękiem z jednej strony „plastikowym”, a z drugiej – w jakiś trudny do wytłumaczenia sposób – organicznym i miękkim, o sporym ładunku czarującej melodyjności. No i ten rozedrgany, niemalże „biały”, głos. Jakże osobliwy i jakże atrakcyjny.

Fever Ray to propozycja dla fanów skandynawskiej elektroniki, dla tych, którzy polubili ostatnią płytę Röyksopp, którzy uwielbiają The Knife albo przynajmniej są entuzjastami głosu i pomysłu na muzykę Karin Dreijer Andersson. W sumie nic nowego, ale co z tego, skoro sprawia przyjemność.

Kaśka Paluch