faithless-rootsFaithless na dobre wpisali się już w historię muzyki klubowej. Mało jest chyba ludzi, którzy nie wiedzą o tej grupie, zwłaszcza teraz – po wielkich sukcesach solowych niejakiej Dido, która zaczynała właśnie od śpiewania w Faithless (Rollo, jeden z członków zespołu, to jej brat) – zresztą za miskę curry, która stanowiła całą jej wypłatę. Dwa lata minęły od czasu wydania ostatniego albumu, zatytułowanego „Outrospective”. Jak dowiadujemy się, przez ten czas muzycy bynajmniej nie próżnowali – materiał na najnowszy krążek przygotowywany był bardzo długo i dokładnie. Czy z efektem? Ciężko to jednoznacznie określić. Nie ukrywam, że „Outrospective” i wcześniejsza „Reverence” podniosły poprzeczkę dla Faithless dość wysoko. Oczekiwałam więc, że „No Roots” jeśli nie będzie lepsze, to powinno być przynajmniej tak samo dobre. I cóż – lepsze nie jest. Ale z pewnością Faithless trzyma poziom.
Miłośnicy głosu Dido mogą poczuć się nieco rozczarowani, ponieważ usłyszymy ją w zaledwie jednym utworze – tytułowym „No Roots”. Jednak dla przeciwników jej głosowej maniery (którą ja mimo wszystko lubię), może się to okazać niemałym plusem. Zapoznamy się za to z wieloma innymi wokalami – jak choćby zaproszonego do nagrania płyty LSK.

„No Roots” okazuje się być krążkiem bardzo mrocznym, zarówno pod względem muzycznym, jak i – może przede wszystkim – lirycznym. Tematyka albumu związana jest mocno z niestabilnością – zarówno tą prywatną, jak i globalną, z którą spotykamy się na co dzień na ulicy, w domu, w mediach. Jednak melancholijny klimat płyty bynajmniej nie ujmuje jej właściwości tanecznych. Faithless prezentują nam się od dobrze znanej strony – ciekawych, charakterystycznych i specyficznych brzmień i house’owych rytmów w najlepszym wydaniu. Wszystko to sprawia, że przy płycie można się rzeczywiście dobrze bawić – może nie w skrajnej euforii, ale jednak – a także nastawić nieco refleksyjnie. Wszystko w zależności od tego gdzie „No Roots” słuchamy i z kim. Zresztą atmosfera precyzyjnie zbudowana przez muzyków, to mocny aspekt tej płyty.

Choć sceptyczne nastawienie niektórych do „No Roots” jest w jakiś sposób zrozumiałe, Faithless nie zawiedli. Nagrali nam kolejny dobry album – choć lepiej brzmiący jako całość, niż w pojedynczych kawałkach.

Katarzyna Paluch