Rewolucji nie będzie. Muszę stwierdzić to z przykrością, ponieważ do tej pory co najmniej przepadałem za muzyką duetu oferującego lekkie trip-hopowe i ciekawe kompozycje. Esthero na płycie „Breath From Another” pokazała, że nawet pop ma swoją alternatywę, wplątując do swego materiału charakterystyczne właśnie dla tego stylu, ale jednocześnie ubarwione elementy. I wszystko byłoby ślicznie, gdyby ten nieszczęsny pop nie zaczął zajmować w jej muzyce niepokojąco dużo miejsca.
Doc wraz z Esthero umiejętnie zaostrzali apetyt wszystkich fanów, podrzucając w ciągu tych sześciu lat, jakie minęły od nagrania „Breath From Another”, pojedyncze nagrania będące najczęściej kolaboracjami (od DJ Krush`a po Black Eyed Peas). Takie „przeciąganie” często później mści się na samych artystach i chyba właśnie w taką pułapkę wpadł zespół. Apetyt rośnie w miarę jedzenia – tak samo jest w przypadku muzyki, a jeśli karmi się słuchaczy bardzo rzadko i to w dodatku średniosmacznymi kąskami, to stąpa się po bardzo cienkiej linii. I dlatego, ku pokrzepieniu serc, choć może bardziej z obowiązku, zostaje zebrany materiał na właśnie tą EP-kę.
Zaczyna się co najmniej niezbyt zachęcająco, bowiem w utworze tytułowym dostrzegamy dziwną sprzeczność. Tekst buntującej się artystki do muzyki, która paradoksalnie się z nim gryzie. Pioseneczka, która raczej nie zasłużyła na to, żeby w ogóle się na płytce pojawić. Do tego słabego wstępu przyczynił się gitarzysta J. Englishman, brat Esthero. Czyżby potwierdziła się teza, że z rodzinką wychodzi się dobrze jedynie na zdjęciu? Idźmy dalej… Czekają bowiem na nas dwie kompozycje Sean’a Lennon’a: „Everyday Is A Holiday (With You)” oraz „This Lull-a-bye” – harmonijne, stonowane i melodyjne, lekko schematyczne i oczywiste, ale już o niebo sympatyczniejsze od otwierającego EP-kę utworu. Jest też „czarny” akcent w postaci „Gone” (tym razem duo z Cee-Lo Green), trochę soul’u, ale takiego, do którego już dawno się przyzwyczailiśmy. Jest co najwyżej dobrze.. Honor materiału ratuje finish, a zwłaszcza „I Drive Alone” – czujemy się jak w domu, wkraczamy na znajome lekko trip-hopowe terytorium tak dobrze znane z debiutanckiego krążka. To bez wątpienia mój faworyt, coś, czego nareszcie słucha się z czystą przyjemnością.
Przyznam szczerze, tęsknię za dźwiękami z „Breath From Another”. To nie jest Esthero najwyższych lotów. Te 6 kompozycji budzi bardzo mieszane uczucia i nie napawa optymizmem. Miejmy nadzieję, że nie są one pełną zapowiedzią LP zbliżającego się do nas coraz większymi krokami. Powiedzmy sobie szczerze, w imię takiej rewolucji mało kto pozostawi swoje domostwo i płytotekę. Rozsądniej będzie bowiem poczekać na coś, co naprawdę mogłoby nas urzec. Tak więc na razie transparenty chowamy do szafek i bierzemy się za jakieś ambitniejsze kąski, jakimi raczono nas w tym roku.
Rafał Maćkowski (el.greco)