Park Sowińskiego, Warszawa 11.07.2006

Nie udaje się być na każdym koncercie, wtedy mówię sobie „następnym razem”. Tak było z Erykah Badu w 2003 roku kiedy koncertowała w warszawskiej Sali Kongresowej.

Następny raz przyszedł wczoraj. Królowa soulu ponownie w Polsce, tym razem w Parku Sowińskiego na warszawskiej Woli. Koncert od tygodni zapowiadano jako duże wydarzenie muzyczne. W dniu występu na stronie internetowej organizatora pojawiła się informacja o niewielkiej ilości biletów pozostałych do sprzedaży. Tak też było w rzeczywistości (godzinę po otwarciu kas – stojących miejsc brak, pozostały tylko bilety droższe). Wprawdzie amfiteatr parku nie mieści ogromnej ilości widzów, więc czasie imprezy solidnie był wypełniony przez polską (i nie tylko) publiczność.

Jeszcze kilka chwil przed występem supportu można było zająć dogodne miejsce do oglądanie i słuchanie muzyki. Podobnie jak inni, pierwsze kroki na terenie amfiteatru skierowałem pod parasole gdzie sprzedawano napoje – w końcu jest lato, temperatura wyjątkowo wysoka, a przecież jeszcze przed koncertem. Nie jestem fanem Sistars, jednak wybór tego zespołu jako support przed Erykah Badu wydaje się trafny. Pierwsze promienie energii wymierzone w publikę. Dziewczyny swoim głosem wstępnie rozbujały widzów. W czasie krótkiego występu zagrały kilka ostatnich przebojów. Spełniły swoją rolę doskonale, a odchodząc od mikrofonów zapowiedziały dalszą obecność po drugiej stronie sceny.

Była godzina 20.00, mimo niewielkiego opóźnienia występu supportu, wszystko przebiegało zgodnie z planem. Na scenie rozpoczynało się montowanie sprzętu dla muzyków gwiazdy wieczoru. Na widowni było zapewne kilka tysięcy osób [wg informacji organizatora – trzy tysiące – dop. red.], w sam raz jak na to miejsce. Dobrze usytuowana scena, jednak zadaszenie amfiteatru początkowo znośne z czasem stało się uciążliwe (po prostu zrobiło się gorąco i duszno).

Wreszcie na scenie pojawia się Erykah Badu z dziesięcioosobowym zespołem (wg oficjalnej informacji zespół liczył jedenastu muzyków, ale stojąc na boku sceny nie doszukałem jednego artysty). Jest ubrana w czerwone sukno, w ręku trzyma cygaretkę. Na głowie niewyobrażalne afro i tak zapewne kojarzy Erykę Badu większość odbiorców jej muzyki. Spokojna, stonowana lecz pełna energii, która promieniowała już poprzez dzwięki w całym parku. Wokalistka błyskawicznie nawiązała kontakt ze słuchaczami – wśród publiczności radość, taniec, uśmiech i dłonie wzniesione wysoko. Głos Eryki wspierany był przez dwie wokalistki. Obok gwiazdy tliło się kadzidełko, dym rozpływał się poprzez światła skierowane na jej postać. Eryce Badu towarzyszył również mixer, na którym sporadycznie przesuwając płytę zmieniała rytmy, sygnalizując kolejny utwór. Mixer był jak różczka należąca do wróżki rzucającej dźwiękowe zaklęcia.

Usłyszeliśmy to, czego oczekiwaliśmy – sporo dobrze zagranych utworów. Później artystka zniknęła ze sceny. Po chwili za mikrofonem pojawiła się postać, która wspólnie z fanami głośnym krzykiem „Badu” ponownie wywoływała Eryke na scene. Życzenie zostało spełnione. Wokalistka rozpoczęła dalszą część występu, nie unikając bardziej bezpośredniego kontaktu ze słuchaczami stojącymi tuż przy scenie – podawając im ręce i pozwalając się obejmować.

Po blisko półtoragodzinnym występie Erykah Badu ponownie zniknęła ze sceny…

Wydaje się, że był moment którego jako publiczność nie zrozumieliśmy. Chwilowe zejście ze sceny po godzinie występu oznaczało zakończenie, a natychmiastowy powrót rozpoczął serię bisów (których nikt z nas nie uważał za bisy lecz dalszą część koncertu). Dlatego publiczność po występie jeszcze długo biła brawa bezowocnie oczekując powrotu gwiazdy.

W moich uszach do dziś słyszę głos pani z wielkim afro na głowie.

Na koncercie pojawił się również akcent polski. Erykah Badu przedstawiła Polkę, która prowadzi jej stronę internetową http://www.erykah-badu.com

Paweł Kwiatkowski

fot. goodmusic