vadim-catcherMija drugi rok od wydania prawdziwie letniego i kołyszącego „Children of Possibility” Dja Vadima i spółki z One Self. Przyszedł czas na kolejną odsłonę solowych poczynań muzyka, z którą niejeden słuchacz hip-hopowych eksperymentów wiązał spore nadzieje na nie mniejszą dawkę świetnych kompozycji. Tymczasem „The Sound Catcher” tytuł jednego z bardziej oczekiwanych wydawnictw pierwszej połowy roku zamienił na zaszczytne miano jednego z pierwszych niewypałów a.D. 2007. Najłatwiej byłoby zrzucić winę na zmianę wytwórni z Ninja Tune na BBE, ale przyczyna takiego odbioru nowego materiału Vadima tkwi w czymś zupełnie innym…

„The Sound Catcher” jest świetnym bodźcem do dyskusji na temat, kiedy muzyczny eklektyzm zaczyna się robić irytujący, kiedy pokaźne grono muzycznych inspiracji zaczyna przypominać bałagan i jak istotne jest połączenie rozmaitości ze spójnością. Okazuje się bowiem, że nowa propozycja Rosjanina to doskonały przykład tak zwanego przedobrzenia. Vadim Peary trzyma się przyjemnej i pozytywnej atmosfery znanej z „Children of Possibility”, ale stylistycznie realizuje ją w sposób całkowicie nieprzemyślany. Dźwięki, zgodnie z tytułem płyty, sprawiają wrażenie powyłapywanych, ale bez użycia jakiegokolwiek klucza. Staje się to odczuwalne nie tylko, kiedy porównujemy poszczególne utwory, ale także w obrębie pojedynczych kompozycji. Chyba właśnie dlatego nieznośnie brzmią „Kill Kill Kill”, „SD4” czy „Ballistic Affairs” (tu nie dotrwałem do końca). Niewykluczone, że niektóre z nich zasilą kilka zupełnie różnych stylistycznie składanek i może wtedy będą robić lepsze wrażenie. Z „The Sound Catcher” nie jest tak, że nie da się go słuchać. Jednak abstrahując od mojego najpoważniejszego zarzutu, muzyka na nim zawarta to nic nowego, żaden pozytywny zwrot w twórczości Vadima. Głębszy oddech przed zanurkowaniem w kolejne niemające nic wspólnego ze sobą kompozycje można wziąć podczas odtwarzania „Manchester” i najlepszego z całego zestawu „Talk To Me”, kolaboracji z Seną. Bez wątpienia niektórym słuchaczom do gustu przypadną inne momenty „The Sound Catcher”, ale tak czy inaczej nie powinno być ich zbyt wiele. Myślę, że właśnie dlatego przestrzegam przed sięgnięciem po ten krążek. Chyba, że kogoś kręci kupowanie płyty dla kilku numerów.

Jednej rzeczy Vadimowi nie mogę odmówić. Pod względem produkcyjnym rosyjskiemu DJowi nie mam absolutnie nic do zarzucenia. Lata wieloletniej pracy ukształtowały w pełni jego technikę przy tworzeniu nowego materiału i godny pogratulowania profesjonalizm. Tym bardziej dziwi więc fakt, że Vadim popełnił błąd, jaki z reguły przytrafia się debiutantom, którzy wszystkie swoje pomysły i inspiracje chcą zaprezentować od razu na jednym krążku.

O ile płyta „Children of Possibility” autorstwa One Self zasługuje na opatrzenie jej metką „Musisz To Mieć”, tak w przypadku najnowszego solowego krążka Vadima nie dość, że powinniśmy stronić od takich rekomendacji, to „The Sound Catcher” należy śmiało zakwalifikować do katalogu „Można sobie darować”. Jedna dobra rzecz wynika z wydania tej płyty. Jest to świetna lekcja dla każdego muzyka o tym, że pomysł na utwór to nie to samo co pomysł na album.

Rafał Maćkowski (el.greco)