Ku mojemu rozżaleniu twórczość grupy Cirkus budzi umiarkowane zainteresowanie na całym świecie. W promocji tego kwartetu nad Wisłą pomogła zeszłoroczna edycja Cracow Screen Festivalu, ale Nenneh Cherry nie okazała się być wystarczającą siłą napędową. Mimo tego, że jej projekt stał się jednym z ostatnich bastionów trip-hopu, a debiutancki „Laylow” zebrał (co nie dziwi) bardzo przychylne noty, to ciężko mówić o jakimś nadmiernym szaleństwie wokół tej czwórki skądinąd bardzo utalentowanych muzyków. Nagrywanie i wydanie ich drugiego krążka przeciągało się w nieskończoność, usypiając tym samym czujność wszystkich fanów. W końcu, w marcu tego roku Francuzi doczekali się premiery „Medicine”. My póki co musimy się pocieszać perspektywą jej wydania i koncertów w naszym kraju. Myślę, że żaden miłośnik dobrej elektroniki nie obraziłby się, gdyby obie te obietnice doszły do skutku.
Cirkus to dwójka producentów: Burt Ford i Karmil oraz ich partnerki: słynna piosenkarka Nenneh Cherry i Lolita Moon, grająca również na keybordzie. W roku 2005 postanowili połączyć siły i odkurzyć nieco zakurzony szyld 'trip-hop’ (mimo, że sami idą w zaparte, określając swój styl jako broken soul). Na „Laylow” połączono brzmienia gitary akustycznej oraz sampli, tworząc zjawiskową i odprężającą całość. Album, mimo, że odkryty przeze mnie ze sporym opóźnieniem, zrobił na mnie olbrzymie wrażenie, a wiele pochodzących niego piosenek nie schodziło z moich playlist przez dłuższy czas. Jakiś czas temu, w trakcie trasy koncertowej, formacja zreflektowała się, że dobrze by było wrócić do studia. Utwory powstawały w Hiszpanii, zaś ich obróbka została przeprowadzona w Szwecji. Z tej mieszanki klimatycznej i kulturowej zrodziło się drugie dziecko Cirkus, na które czekałem równie podekscytowany co jego rodzice. „Medicine” jednak w niewielu momentach jest podobna do swojej starszej siostry, ale o tym za chwilę.
Nawet niezbyt wprawne ucho dostrzeże spore zmiany związane zarówno z gatunkami muzycznymi jak również z klimatem zawartym na obu płytach. „Medicine” jedynie incydentalnie nawiązuje do „Laylow”. Prawdopodobnie Nenneh Cherry i spółka ulegli modzie na brzmienia electro, bowiem wokół tej stylistyki oscyluje gros premierowych piosenek. Część z nich jest naprawdę udana: począwszy od singlowego „Bells” poprzez klubowe wręcz „Hardly Breathing” i „Unattended Bag” a kończąc na uroczym „Johnny Icon”. Nowy Cirkus jest bardziej hałaśliwy, mocniejszy i o wiele bardziej dynamiczny. Na drugi plan schodzi Lolita Moon, której o wiele więcej słychać było na „Laylow”. Wśród syntetycznych i tylko po części trip-hopowych melodii świetnie odnajduje się za to Nenneh Cherry. „Medicine” może okazać się sporym zaskoczeniem dla przyzwyczajonych do spokojniejszego wydania zespołu. Należałoby odpowiedzieć sobie na pytanie, czy inny Cirkus to gorszy Cirkus. Niestety trochę tak jest. O ile debiutancki krążek mnie olśnił i zaskoczył pokaźną ilością świetnych piosenek, tak „Medicine” zalicza kilka słabszych i mniej ekscytujących momentów. Nie będę się za to czepiał wspomnianej wolty stylistycznej. Ta czteroosobowa ekipa zachowała swój charakter i chociaż wolę ich wcielenie z „Laylow”, to co najmniej połowa nowej płyty trzyma bardzo dobry poziom. Do reszty może z czasem się przekonam. „Medicine” należy bowiem do tych krążków, z którymi trzeba się zmierzyć, żeby wydobyć z nich to, co najlepsze.
„Medicine” nie będzie lekiem na całe zło dla trip-hopu. Po pierwsze dlatego, że zespół odszedł po części od tej stylistyki; po drugie popełnił album udany, ale nie na miarę swojego poprzednika. Biorąc jednak pod uwagę pewien zastój wydawniczy w tym roku, warto zapoznać się z tym materiałem. Bez konieczności czytania treści ulotki ani konsultowania się z lekarzem lub farmaceutą.
Rafał Maćkowski