Lata ’90 to czas rozwoju kilku istotnych stylów w muzyce. Techno i szeroko pojeta muzyka elektroniczna osiągają teraz apogeum sławy, hip-hop tworzy nową subkulturę i jest w szczycie formy. Jest jeszcze trip-hop – muzyka tak różna, że ciężka do sklasyfikowania i jednocześnie bardzo trudna w rozumieniu, stąd pewnie jej wąski krąg odbiorców. Cibo Matto poprzez swoje eksperymenty z brzmieniami, rytmiką i melodyką zawęża sobie krąg odbiorców jeszcze bardziej.
„Viva! La Woman” to debiutancki krążek japońskiego duetu tworzącego w Nowym Jorku pod włoską nazwą. Młode Japonki wchodzące w skład owego duetu to Miho Hatori operująca własnym głosem i siedząca za sterami keyboardu tudzież samplera Yuka Honda. Oczywiście jest to tylko trzon zespołu gdyż ciężko byłoby tworzyć tak skomplikowaną muzykę za pomocą zaledwie pary rąk i gardła dlatego też Cibo Matto wspomagane jest m.in. przez Seana Lennona i Timo Ellisa.
Jak wspomniałam już wcześniej, generalnie muzykę Cibo Matto można przyporządkować pod gatunek trip-hopu, ale raczej z dużą dawką alternatywy. Płyta „Viva! La Woman” jest bardzo, powiedziałabym nawet, że skrajnie zróżnicowana i między innymi z tego powodu nie da się jednoznacznie opowiedzieć za lub przeciw niej. Ze spokojnego, nu-jazzowego klimatu pierwszego utworu „Apple”, w którym wykorzystane są nie tylko najnowsze technologie elektronicznego przetwarzania dźwięku, ale też tradycyjne wschodnie instrumenty plus rewelacyjny głos Miho Hatori, tworzącego dość cieplarniany klimat, zostajemy stopniowo wtapiani w bardzo, bardzo funkowe klimaty na podkładzie cięższego beatu ze wstawkami niestety niezbyt udanej recytacji (przywodzącej na myśl raczej płyty z bajkami dla dzieci), jest to mówiąc szczerze… irytujące. Ale chwilę potem nerwy koi „Sugar Water” – przestrzenna, czysto trip-hopowa kompozycja, jednak chyba tylko po to, żeby zaraz później pomęczyć naszą inteligencję muzyczną przesterowanym, wrzeszczącym głosem na tle industialowego podkładu czyli niezgrabnie ujętego w atonalną całość „Birthday Cake”. Takimi właśnie skrajnościami operuje cały album
„Viva! La Woman” to na pewno muzyka ambitna i oryginalna, wnosząca swoiste innowacje w trip-hopowy świat. Jednakże na pochwały zasługuje tylko kilka utworów – druga część to przesadzony, nieuzasadniony i nieprzyjemny dla uszu eksperymentalizm. Należy też wspomnieć tu o tekstach, które są równie irytujące jak muzyka do której są śpiewane… albo wrzeszczane, krzyczane i tym podobne nieartykułowane udźwiękawianie.
Moim zdaniem debiut Cibo Matto to efektowny debiut, ale wiele pomysłów zostało po prostu zniweczonych, żeby nie powiedzieć – wymieszanych z błotem. Szkoda, szkoda… bo potencjał ogromny. Mimo wszystko warto przesłuchać – z ciekawości.
Katarzyna Paluch