centrum-metroDub, dub… dużo dub’u. I dużo dub’ów. Dużo echa, głębokiego basu, transowych pętli i reggae’owych rytmów. Zdaje się, że właśnie tego od dłuższego czasu potrzebowały moje uszy, bo Centrum – czyli nowy album, nowego projektu Tekdev69 i gitarzysty Piotrka Grabskiego – bardzo szybko zdobył sobie moją sympatię. A przyznam szczerze, że nie spodziewałam się dokładnie takiego rozwoju wydarzeń. Z notki prasowej płyty wyciągnęłam informację o znacznej roli gitar i w jakimś stereotypowym odruchu oczami (czy raczej uszami) wyobraźni pochwyciłam eksperymenty przesterowanego elektryka albo przynajmniej ostre gitarowe riffy. I nic z tego! Gitara ma tu swój niebanalny udział – owszem – jednak bynajmniej na pierwszy plan się nie wychyla. Generalnie rzecz biorąc, w ogóle nic tak naprawdę nie jest tu na pierwszym planie. Elektronika, bas, perkusja i strunowce mieszają się ze sobą tworząc ciężką pulsującą masę, bez linii melodycznych, bez jakichś charakterystycznych punktów zaczepienia. Co dziwniejsze – wcale tu takich „haczyków” nie brakuje. Słuchając Centrum nie myśli się, że w tym czy w tamtym momencie przydałby się wokal albo jakieś zaimprowizowane pianinko. Najwidoczniej twórcom tych utworów chodziło przede wszystkim o wytworzenie materiału dźwiękowego o określonym, mocnym klimacie – tak właśnie jest i to jeden z poważniejszych plusów „Metro”.
Słuchając krążka w towarzystwie oślepiających promieni słonecznych (zapewne z nadchodzącej wiosny) zastanawiałam się, czy płyta jest bardzo słoneczna czy bardzo mroczna. Z tej ambiwalencji nie da się uzyskać żadnej średniej – muzykę Łukasza i Piotrka można odbierać albo jako niezwykle nocną i chłodną albo dokładnie przeciwnie – duszną jak samochód bez klimatyzacji w środku upalnego lata. Mimo wspomnianych na samym początku eksperymentów brzmieniowych rodem z Jamajki, żadne echo tutaj zastosowane nie rozpościera przed nami przestrzeni, jakiej moglibyśmy się spodziewać. Skoro już przy takich malowniczych porównaniach jestem – to bardziej echo fabryki i przeludnionego miasta niż górskiego pejzażu. I każdy, kto zdążył się już zapoznać z moją specyficzną obsesją na punkcie takiego właśnie industrialnego, ciężkiego klimatu wie, że dokładnie taka opcja najbardziej mi odpowiada. Nie mam wątpliwości, że te dziesięć kompozycji to interesująca pozycja wydawnicza dla każdego entuzjasty trip-hopowej atmosfery. Może nie rzuci wprost na kolana, ale z pewnością zaspokoi głód nowego dub’u. I pozwoli odkleić się od nauczonych na pamięć już płyt Meat Beat Manifesto.

Kaśka Paluch