Spotkało się kilku przyjaciół, a jeden z nich rzucił na powitanie: „Hej, jak leci, może zagralibyśmy koncert?”, a po chwili dodał: „Niech to będzie materiał na epkę live”. Tym panem był Simon Green i niech ziemia będzie mu lżejszą za to, że wpadł na ten genialny pomysł i w genialny sposób go zrealizował.
„Więcej energii i cięższych dźwięków” – takie granie zapowiada Bonobo i to zamierzenie zaczyna powoli wprowadzać w życie, także na „Live Sessions”. Tylko właściwie jakie dźwięki znajdziemy na płytce? Pierwsze 4 utwory pochodzą z wcześniejszych albumów muzyka. Mamy tu więc szorstkość „Animal Magic”, różnorodność i dynamikę „Dial M. For Monkey”, ale do tego dochodzi coś jeszcze. Bonobo do zagrania tego, co w studiu tworzy sam, na koncertach potrzebuje wsparcia w postaci keybordzisty, perkusisty, saksofonisty oraz grupy gitarzystów. Tak więc dobrze znane nam numery przechodzą przez tunel magicznej rekonstrukcji, by zmienić się nie do poznania. Do tego dochodzi premierowy „Recurring” w wersji live oraz bonus, cudownie odmieniony „Pick Up (Four Tet Mix Edit)”.
Atmosfera koncertu dodaje oczywiście magii całemu materiałowi. „Live Sessions” to wyprawa z Alicją do Krainy Czarów, gdzie czekają na nas zupełne doświadczenia muzyczne i unikatowe emocje. Jest przy tym kameralnie, dokoła nas niewiele światła, leniwie snujący się band i rozedrgane wibracje płynące ze sceny. Tak, Bonobo to mistrz jeśli chodzi o muzyczne hokuspokus.
Jeśli kiedyś mieliście wątpliwości jak zdefiniować Bonobo: czy jest to artysta z nurtu downtempo czy post-rockowiec, który postanowił zabawić się w elektronikę, to „Live Sessions” zmywa je całkowicie. Bonobo to artysta nu-jazzowy! Te wszystkie jazzowe smaczki z obydwu albumów stają się tutaj fundamentami do wykonań godnych klasyków gatunku. Niebagatelną stawkę podsyca młodzieńcza świeżość i nowoczesność reprezentanta Ninja Tune. Wszystkie utwory stają się ‘ożywione’ dzięki użytym instrumentom i sprawiają, że po jednym przesłuchaniu możemy odczuwać narastające uzależnienie. Tak bardzo się cieszę, że Bonobo postanowił przypomnieć nam o sobie w tym roku. Niech robi to jak najczęściej.
Zastrzeżenia? Mogę je mieć tylko do siebie, że nie było mnie na tym wyjątkowym recitalu i że to nie moje brawa można teraz usłyszeć przed, po i w trakcie każdego utworu. Pamiętajcie, tej płytki przegapić nie można.
Rafał Maćkowski (el.greco)