Najnowsza płyta wychowanka Ninja Tune – Bonobo – wzbudziła szalenie dużo kontrowersji. W takim wypadku uznałam, że dużo ciekawsze od zamieszczenia mojej subiektywnej oceny, będzie przedstawienie dyskusji, jaka na temat odbyła się na naszym forum. Wypowiedzi zostały poprawione o przecinki i polskie znaki, zamieszczone są tu bez wiedzy i zgody autorów 🙂 Zapraszam do lektury i… do dyskusji.
Cam: Żadnej dyskusji o nowej płycie?
Homeboy: To się chyba nazywa miłosierna zasłona milczenia ;>
a4milka: Ja ją sobie ściągnęłam żeby przesłuchać i móc się wypowiedzieę po przesłuchaniu całości. Ale niestety nie dotrwałam nawet do połowy. Bajka ma fajny głos, ale niestety… miało być „More energy and a bigger, heavier sound” a jest, co jest… Bonobo przestał się chyba kumplować z Tobinem:) Okładka adekwatna do zawartości, niestety.
Wololo: Etam, się nie znacie, mi płyta podoba się bardzo, może nie tak bardzo, jak poprzednie, ale słuchałem jej dużo że hoho i nie nudzi. Jest inna ale jest bonobowa. Bajka kiksuje w każdym kawałku a i ten z Fink’iem też jest jak dla mnie dobry. Jedynym minusem płytki moze być „On your marks” który nie powala – średniak raczej. Każdy chciałby chyba usłyszeć kawałki z poprzednich płyt i tyle, boicie sie nowości, o! Co do tego ze nie ma „More energy i heavier sound’ to się zgodzę, jest lekko, ale jest bardzo przyjemnie gat demyt!
Kaśka: Płyta brzmi nieźle, ale tym swoim „live” to on sobie bardzo wysoko poprzeczkę podniósł 🙂
a4milka: A to dziwne, że z tej płyty najbardziej podoba mi się nie konkretnie jego utwór, a remix by Four Tet. Może niech on sobie coś tam nagrywa, niech się ludzie tym zachwycają, w końcu wszystko wolno i o gustach sie nie dyskutuje. ale jeśli o mnie chodzi to Bonobo mogę słuchać w postaci sampli u kogoś innego.
Cam: Wol Bonobo solo. Ma wtedy więcej okazji do wykazania się. Nie uważam jednak tej nowej płyty za zła/słabą. Jest bardziej jak materiał live niż „Dial M for monkey” czy „Animal magic”, które w głównej mierze były oparte o dobry sampling. Trudno żeby cały czas tkwił w jednym miejscu.
bujak: Mi osobiście płytka bardzo przypadła do gustu (od 5 dni nie chcę i nie potrafię niczego innego słuchać). Że niby nie jest super ekstra odkrywczo-rewolucyjna? Co z tego! Ważne, że bardzo przyjemnie się słucha, a sam Bonobo utrzymał poziom. Ostatnio Dj Shadow pokazał jakie moga być efekty eksperymentów (no nie daje mi spokoju te „The Outsider” :P)
alternativ4: A ja powiem, że „Days to Come” ma spore szanse na bycie moim ulubionym albumem Bonobo. A kogoś lepszego, niż Bajka, na wokal Green już chyba nie mógł wybrać.
zbsone: Po dokładnym przesłuchaniu nowych wypocin Bonobo mogę stwierdzić, że co jak co ale poziom trzyma ale… jak bym miał wybrac najlepszą płytę Bonobo, to nie byłaby na pierwszym miejscu. „Live session” podniósł poprzeczkę bardzo wysoko, ale jakby zrobić live z nowych kawałków i jeszcze na dodatek z wokalem, myślę, że też by niszczyło, a raczej na pewno. I tak można dojść do wniosku, że Bonobo odwalił kawał dobrej roboty, bo nie jest monotonny, a płytka jest swieża .
Basebox: Poszło jakoś tak odruchowo, nie lezę na wyrku, włączylem „Hatoa” – nawet mi się spodobało, a teraz jestem w polowie DTC… płyta nie jest zła. Jak na te półpłyty jest bardzo, szalenie bardzo dobra. Bliżej jej do pierwszej płyty Bonobo, „Animal Magic”, którą uwielbiam bardzo, niż do tej drugiej… Przede wszsystkim brud.. Jak on dobrze zrobił, że nadal brudzi swoje brzmienia, przez co brzmią jakbym odgrzebał winyla DTC zakopanego gdzieś w piwnicy od 10 lat… Nadal nie pozbywa się niesamowitych motywów, które potrafią chwycić za serducho (ten bas – niedlugo dojde to takiej wprawy jak przy podniecaniu sie przy 'Rosies’ Amon Tobina – jedna osoba wie ocb).
alternativ4: To prawda, DTC ma dużo takich fragmentów. Mnie na przykład rozwala końcówka „Transmission94” – proste, a jednak dobrze pomyślane.
Basebox: Cieszy mnie też obecność Bonobowych dzwoneczków, na dźwięk których zawsze uśmiech mi się poprawiał i poprawia.
alternativ4: Takie szczegóły nadają muzyce charakter. A ich odkrywanie jest chyba najleprzyjemniejsze. Wiadomo, że im gęstsza muzyka, tym dłużej można się nią cieszyć (choć są wyjątki), przynajmniej jeśli chodzi o typowo ninjowe klimaty. Ale pod tym względem numerem jeden jest dla mnie zdecydowanie „Out From Out Where”
Basebox: Głos Bajki jak do tej pory uznaje za plus na tej płycie. Niby nic szczególnego, ale nadaje utworom specjalnego kolorytu. Nie przeszkadza mi nawet to, że Bonobo otarł się troche nawet o tematy smooth jazzowe i nieco szybsze kawałki, i wychodzi z nich doskonale, bo zazwyczaj jak słysze smooth jazzy to mnie mdli. A to że podniósł sobie poprzeczkę zbyt wysoko epką koncertową? Ale w przypadku płyty studyjnej to nie ma znaczenia. Może jej nie przeskakuje tym albumem, ale wie, co należy robić, aby przeskoczyć ją jeszcze wyżej. I co najważniejsze – słychać, że pochodzi to z Ninja Tune – nadal to słychać i nadal czuć Tą markę. Jestem szalenie rad, że w zalewie nowych płyt i utworów wykonawców, którzy sie fatalnie skiepścili, nadal pozostali Ci, którzy są wierni swojemu brzmieniu. I nie przeszkadza mi też to, że Bonobo skłamał odnośnie cięższego sałdna, jak to mial zacytowane Wololo w podpisie… a poza tym plyta miło koi nerwy po przesłuchaniu nowej płyty Tedego 😛 Zastanawiam się co by było, gdyby producentem wykonawczym tej płytki był Amon Tobin… łohoho, wtedy pewnie płyta przekroczyłaby próg 10 punktowy ;>. A póki co daje jej : 9/10. I więcej takich płyt poproszę!
cały czas możesz dołączyć się do dyskusji i wyrazić swoje zdanie – jaka będzie puenta tej 'recenzji’? 🙂
zredagowała: Kaśka Paluch