Istnieje bardzo cienka granica między tym, co delikatnie pastelowe, a tym co mdłe i nijakie. Zalew „muzyki chill out”, muzyki relaksacyjnej i medytacyjnej – czyli wszystkiego tego, co spokojne i rozmyte, bez twardego podkładu perkusyjnego – jest ostatnio wręcz zniewalający. Gdzie się nie obejrzymy, do jakiego sklepu nie zajrzymy, odnajdziemy jakąś „wyjątkową składankę do snu” lub na „leniwe popołudnia”. Smutna prawda niestety jest taka, że tego typu wydawnictwa przychodzą i odchodzą i jak te leniwe popołudnia – na dłuższą metę męczą i nużą. Trzeba w końcu stanąć twarzą w twarz z prawdą, że nie każdy może tworzyć muzykę, nie każda muzyka bez bitu jest chill outem, nie każdy wokalista potrafi śpiewać wokalizy i nie każda wokaliza ma rację bytu. Bo nie każdy potrafi tak doskonale zbadać i zrozumieć smak spokojnego oddechu jak duńska grupa Bliss, która właśnie uraczyła nas nowym albumem „No one built this moment”.
Na całe szczęście, nowe dzieło Bliss nie jest jednorodnym, jednobarwnym pejzażem dźwiękowym. Spośród ciekawie zaaranżowanego materiału, w którym usłyszymy intensywne brzmienia instrumentów (skrzypce, wiolonczela, akordeon, gitary, fortepian, bandolina i in.) na uwagę zasługują takie perły, jak „Ouverture” czy „Trust in your love”. Pierwszy utwór rozbrzmiewa blisko filmowym (soundtrackowym) brzmieniem, przesyconym tembrem skrzypiec i delikatną wokalizą (śpiewają Sophie Barker oraz Merethe Sveistrup). Drugi to cicha spowiedź, wyznanie prowadzone przez Ane Brun w towarzystwie akordeonu, który wyjątkowo nie przywodzi na myśl francuskich uliczek i zadymionych pomieszczeń, a raczej szerokie niezmierzone przestrzenie.
Wśród utworów delikatnych, cichych i zamyślonych wyróżnia się żywsze, stylistycznie bliższe popowi „American heart” z gościnnym udziałem Boya George’a. Mocniejszy charakter równoważony jest ograniczonym instrumentarium (głównie gitara i elektronika) i enigmatycznym wokalem Alexandry Hamnede. Jednak pomimo nieco odmiennego, od całości materiału charakteru, utwór nie odrzuca, nie oślepia popowością, stanowi raczej wysmakowany kontrast.
Na materiał „No one built this moment” składają się także utwory niemalże czysto instrumentalne, ukazujące największe walory instrumentów akustycznych, elektronicznych i potraktowanego instrumentalnie głosu wokalnego. Otwierające album „People among us” budową i stylem mogłoby być dziełem mistrza ambientu – Biosphere. Następujące później „Calling” skupia uwagę słuchacza na miękkim brzmieniu gitary, na której powtarzającym się motywie stopniowo rozpościera się tkanina wokalna.
Każdy z utworów można by opisywać bez końca, gdyż kolejne audytywne podejście do albumu dostarcza nowych wrażeń, daje możliwość odnalezienia nowych płaszczyzn w muzyce. Bliss ciężko zaliczyć do chill outu, to raczej rozbudowany ambient – muzyka, która zdaje się rozbrzmiewać wokół i wewnątrz nas, którą Duńczycy jedynie wydobyli i sprowadzili na Ziemię.
Jadwiga Marchwica