blackera-thenZ jakichś powodów to Włochy i Niemcy ostatnimi czasy wiodą prym w rozwoju muzyki trip-hopowej. Tego prawdziwego, rdzennego, dołującego, mrocznego, smutnego trip-hopu, za który pokochaliśmy Brytyjczyków ponad dekadę temu. W przypadku Niemców możemy mówić o prężnie rozwijającym się Five Arms Red, Włosi natomiast przez długi czas mieli U-topię, kiedy jednak ten kolektyw uległ rozkładowi, na pierwszy plan wysunęli się muzycy z Black Era. Po sukcesie swojej pierwszej płyty „The Point of No Return” atakują nas kolejną dawką bristolskich brzmień doprawionych południowym temperamentem.
„Then” to piętnaście nowych utworów nie będących niczym w rodzaju rewolucji – ani w brzmieniu samego zespołu, ani w wewnętrznej specyfice gatunku. Doszliśmy już chyba jednak do punktu, w którym wtórność, ale za to jednolitość i określoność muzyki jest atutem – w opozycji do wszechobecnego i nierzadko przesadnego eklektyzmu. Mówiąc Black Era w zasadzie bez przeszkód możemy myśleć o czystym trip-hopie, bo nie ma w ich muzyce nic mniej i nic ponad to. Pytanie – czy wszystkim się to spodoba? Dla jednych to hołd dla trip-hopowej kasty, dla innych przejaw szablonowości i oklepanych schematów. Ja stoję w tej pierwszej grupie, z prostego i banalnego powodu – stęskniłam się za takim graniem. To coś w rodzaju nieustającej miłości punk rockowców do ich kapel – choćby nie wiadomo jak wiele zespół punkowy włożył wysiłku w swoją grę, to chcąc grać punk musi powielać to, co wymyślili przed nimi Ramones. Także i w przypadku „naszej” muzyki można twierdzić (w ogromnym uogólnieniu), że poza Portishead i Massive Attack cała reszta to kalki, dosmaczone jakimiś detalami, ale jednak kalki. I co z tego? Otóż nic. Skoro to swoista kopia, ale zrobiona z odpowiednim wyczuciem i subtelnością, nie widzę powodów do bojkotu.

Poza tym Black Era sumiennie odrobili pracę domową z technicznego przygotowania. Instrumentalnie i wokalnie niewiele można im zarzucić. Już przy okazji pierwszej płyty, pochwalałam wokalistkę D.Y. Darshan za głos bardzo osobliwy, ale pozbawiony maniery irytującej po kilkudziesięciu minutach odsłuchiwania go. Jego niska i matowa barwa pasuje jak ulał do tej, jak niektórzy mawiają, depresyjnej muzyki. Podobnie zresztą jak teksty – melancholijne, trochę przerażające (jak w „Trilateral (Realize u are in the middle)” gdzie Darshan śpiewa o ludzkim umieraniu po spożyciu rządowej trucizny – może i truizm, ale jakże znaczący). Bardzo mocną stroną muzyki Black Era jest też sekcja rytmiczna – przy dobrym nagłośnieniu i subwooferze, bas z perkusją mogą zarysować ściany.

Kwartet z Neapolu utrzymał wysoki poziom z pierwszej płyty i potwierdził, że wie, czym dokładnie chce się zajmować na poletku twórczym. Tzw. Syndrom Drugiej Płyty, który dość często charakteryzuje się dramatyczną zmianą kierunku rozwoju (zwykle, niestety, do tyłu) szczęśliwie ich ominął i miejmy nadzieję, że nie pomści się na trzecim, czwartym czy piątym albumie. Bo liczę na to, że Black Era jeszcze jakiś czas będą wspierać trip-hop.

Kaśka Paluch

płytę pobrać za darmo można ze strony www.aquietbump.com