Zawsze cieszę się dwa razy bardziej z nowej płyty, jeśli jest to płyta wydana przez młodych muzyków z zapałem. W 2005 roku, Włosi z Black Era, drogą poczty elektronicznej zaproponowali mi, bym poinformowała na portalu o tym, że można ich album „The Point Of No Return” pobrać za darmo z oficjalnej strony zespołu. Nie omieszkałam tego uczynić, przy okazji pisząc ciepłe słowo odnośnie samej muzyki – bo choć często na słuchanie plików ściąganych z Sieci mam czas tylko raz, ta muzyka spędziła ze mną o wiele więcej, momentalnie zresztą zapadając w pamięć.
Sześć miesięcy później, drogą poczty zwykłej, dotarła do mnie estetyczna przesyłka – czarne pudełko w formie digipack, z mocno intrygującym motywem na okładce i tytułem całości na grzbiecie. Świadczy to o jednym – Włochom udało się wydać profesjonalny album. Lecz estetyka opakowania – choć przyzwoita – nie dorównuje temu, co dzieje się wewnątrz nośnika. I jest kolejny powód do radości, bo „The Point Of No Return” to trip-hop czystej wody. Zawsze będę powtarzać młodym muzykom, którzy sięgają do tego gatunku, że to dobra droga – nawet jeśli różni ludzie mówią, że trip-hop umarł kilka lat temu.
Wokalistka D.Y. Darshan z przyjemnym głosem, w niskim rejestrze i o matowej bawie, gitara All Fuzz, syntezatory Kri i programming Bloba, to prawie całe instrumentarium Black Era (prawie, bo nie liczę kilku zaproszonych gości do pojedynczych utworów). Już przez sam rzut oka na ten skład można się spodziewać, że chillouty a la Flunk to to nie będą. Mocna perkusja, czasem z dubowym wręcz polotem i niemal rockowe brzmienie gitary, najrozmaitsze sposoby ekspresji wokalnej, głos przepuszczany przez efekty lub nie i przede wszystkim klimat i atmosfera niezwykle adekwatna do nazwy zespołu. Nie można mówić, że ich muzyka jest smutna, bo rozczulających i wzruszających linii melodycznych raczej tu nie znajdziemy, jest za to bardzo mroczna. Wrażenie to podkreślane jest przez nienachalną elektronikę oraz kropkę nad „i” w postaci wypełnienia „klawiszowego”.
Powodów do zachwytu nie brakuje. W kraju niejednego koloseum, trip-hop nie jest chyba jakoś szaleńczo popularny, jeśli brać pod uwagę liczbę składów zajmujących się tymże gatunkiem. Wymienić można nieistniejącą już U-topię (szkoda, wielka szkoda), czy 9 lazy 9 bądź Nicola Conte – jeśli patrzeć na wyższą półkę. Liczę na to, że „The Point of No Return” to pierwszy krok do popularności w światku zgłodniałych bristolowego soundu słuchaczy.
Kaśka Paluch
p.s. album w formie mp3 w dalszym ciągu można pobrać ze strony www.blackera.com