To nie jest zwykły soundtrack. Tytuł tego albumu to „Selma Songs”. Selma to główna bohaterka niesamowitego filmu kultowego już duńskiego reżysera Larsa Von Triera pt. „Tańcząc w ciemnościach” – nagrodzonego Złotą Palmą na festiwalu w Cannes. Selmę gra nieszablonowa Björk, która za tę właśnie rolę – pierwszą tak dużą i jednocześnie ostatnią – dostała nagrodę dla aktorki na wspomnianym festiwalu. Björk jest również autorką muzyki i wykonawczynią piosenek, które słyszymy w tym postmodernistycznym musicalu oraz na niniejszej płycie. Płycie niezwykłej. Jak to zwykle bywa z musicalem, piosenki najlepiej brzmią w filmie, są ściśle związane z obrazem. Ale to nie tyle typowy soundtrack, ale również kolejny album Björk. Artystka ta zawsze zaskakuje swoich słuchaczy i zrobiła to po raz kolejny, nie tylko występując filmie, ale również piosenkami, którą tchną pewną świeżością w porównaniu z innymi jej dokonaniami. Powód tkwi również w tym, że te piosenki nie należą tyle do niej, ile do… Selmy. Ten album jest soundtrackiem i nim nie jest, jest płytą Björk i nią nie jest… To coś pomiędzy tym wszystkim.
„Tańcząc w ciemnościach” – jeden z najwybitniejszych filmów, jakie miałem okazję zobaczyć w swoim życiu – to obraz, który w swoim czasie wywołał mały skandal. Olbrzymie indywidualności, które spotkały się na planie – Björk i Trier – w pewnym momencie najzwyczajniej w świecie pokłócili się. Film został jednak ostatecznie ukończony, Trier nie mógł się po nim otrząsnąć, Björk orzekła jasno i kategorycznie, że nigdy już w niczym nie zagra. Ale powstało dzieło wstrząsające, niesamowite, przepiękne, jednocześnie okropne i… pociągające (do czego Trier zdążył już przyzwyczaić miłośników kina – jego obrazy zawsze wywołują ambiwalentne odczucia; jednych zachwycają, innych irytują). „Tańcząc w ciemnościach” oczywiście nie wszystkim się spodobało. Zarówno Trier jak i Björk to artyści, których albo się uwielbia, albo nienawidzi, a ich spotkanie na planie filmowym to prawdziwie wybuchowa mieszanka. Ów mieszanka zwaliła mnie z nóg. Wstrząsająca opowieść o poświęceniu, dźwiękach tworzących muzykę zawsze i wszędzie – sprawił, że trudno mi było wrócić do normalnego życia przez co najmniej tydzień. Prawdziwe przeżycie.
[Warto też wspomnieć, że są osoby, które uważają „Tańcząc w ciemnościach” za tylko umuzycznioną wersję „Przełamując fale”. Kompletnie się z tym nie zgadzam. Oba filmy fenomenalne, ale też zupełnie inne. Mimo wszystko.]
Zaskakująca, hipnozytująca, awangardowa, dziwaczna, oryginalna, intrygująca, pociągająca, nieustannie szukająca nowych doznań i dzieląca się tymi doznaniami z zahipnotyzowanymi słuchaczami Björk uraczyła nas monumentalnymi, niesamowitymi, nastrojowymi piosenkami, które cudnie się ogląda i słucha w filmie (przeżycie!), ale i równie przeżywa, przesłuchając z płyty. Przepełnione emocjami, frapujące kompozycje w połączeniu z najpiękniejszym głosem, jaki kiedykolwiek miałem okazję usłyszeć, dają w efekcie płytę, która poraża słuchacza potężnym ładunkiem emocjonalnym.
Piosenki pełne afirmacji życia, a należące przecież do kobiety skazanej na nieuchronną śmierć. Powód takiego paradoksu? Selma kocha musicale, wykorzystuje wszelkie otaczające ją dźwięki jako podkład do muzyki, której oddaje się w marzeniach. Uderzanie o metal, kolejowy stukot, ludzkie kroki, maszyny… Muzyka jest wszędzie – wystarczy ją znaleźć, usłyszeć, oddać się jej całym sobą. I mimo że Selma ostatecznie umiera, mimo że jest to film przepełniony potężnym smutkiem, to jednak mamy tutaj przedstawiony piękny sposób na życie: żyj tańcząc i śpiewając… Czarująca perspektywa, no nie?
Album otwiera miniaturowa, orkiestrowa „Overture”. Bardzo ciepła, bogata emocjonalnie kompozycja, którą słyszymy podczas nietypowej czołówki filmu. W kolejnym kawałku dźwięki maszyn w fabryce powoli kompilują się w miarowy rytm, ażeby wreszcie przerodzić się w muzykę – bardzo radosna, niefrasobliwa piosenka. Warto wspomnieć, że słyszymy tu również głos samej wspaniałej Catherine Deneuve. „I’ve seen it all” to bodajże najpiękniejszy utwór na całej płycie, bardzo charakterystyczny dla filmu, zniewalająco piękny. Preludium, tłem, fundamentem rytmu jest tym razem stukot pociągu. Ta scena w filmie to bodajże najlepsze, co kiedykolwiek widziałem w kinie – niesamowita Björk, rozmach, stukot pociągu, chór, taniec robotników… Naprawdę niesamowite. Przepełniona emocjami piosenka, śpiewana w duecie z wokalistą grupy Radiohead Thomem Yorke (warto w tym miejscu powiedzieć, że piosenki z płyty różnią się odrobinę od tego, co słyszymy w filmie). „Scatterheart” – przepiękna kołysanka śpiewana przez Selmę dla syna – szeptane zwrotki, hałaśliwy refren, w tle orkiestra. A propos orkiestry – stanowi ona nieodłączny element tych piosenek, dodaje im rozmachu i przywodzi na myśl tradycyjne musicale, świetnie wkomponowane w głos Björk (bo wbrew pozorom nie odwrotnie) – w konsekwencji dostajemy muzykę jednocześnie tradycyjną i innowacyjną. W kolejnej piosence, towarzyszące wstrząsającej scenie w sali sądowej, to kompilacja dźwięków elektronicznych i orkiestry. Równie piękna. Następny utwór „107 steps” w duecie z Siobhan Fallon to odliczane kroki do miejsca egzekucji… W swych ostatnich chwilach Selma wciąż oddaje się niefrasobliwe muzyce – prawdziwie wstrząsająco brzmi to w filmie. W tej piosence towarzyszymy w jej ostatniej podróży… Ostatni utwór, najbardziej frapujący, najbardziej niesamowity „New World” to przepełniona emocjami i smutkiem pieśń Selmy. Ostatnie sceny w filmie, ta w której Selma śpiewa a capella ową melodię, trzymając w dłoniach okulary swojego synka, to najbardziej wstrząsające przeżycie, jakie kiedykolwiek złapało mnie w swoje szpony w sali kinowej… Aż ciężko o tym mówić. Prawdziwe katharsis.
Album „Selma Songs” to prawdziwie frapujące, monumentalne dzieło, które zwala z nóg. Niesamowity, wręcz irracjonalny optymizm Selmy i jej tragiczny koniec – to wszystko wypełnia te piosenki emocjami, które walą o serce z wielką siłą. Ta płyta potwierdza jej niesamowitą – aktorską bym powiedział – intuicję, odzwierciedla unikalną wizję duszy Selmy. Oczywiście nie spodoba się wszystkim, niemożliwe to przecie. Ale naprawdę gorąco polecam ten album. Stanowi idealne preludium dla odkrycia Björk, choć różni się odrobinę od jej dokonań. I oczywiście trzeba to powiedzieć jasno i kategorycznie: żeby w pełni docenić walory tej płyty, jej niezwykłość i wielkość, trzeba obejrzeć film. Płyta jest krótka, chciałoby się tego słuchać więcej i więcej, ale z pewnością warto mieć coś takiego na półce. Słuchanie tej płyty, oglądanie tego filmu to zawsze PRZEŻYCIE. Przeszywający, zapierający dech w piersiach wokal Björk pozostanie wam w pamięci na zawsze.
Adrian Kowalski