bjork-unpluggedŻadnych gitar elektrycznych, żadnych keybordów, żadnych specjalnych efektów” – tak brzmi motto legendarnej już serii koncertów organizowanych przez MTV z przerwami od 1989 roku. Pojawili się na nich stety albo niestety Mariah Carey, Eric Clapton, Nirvana czy Lauryn Hill. Powiedzmy sobie szczerze, żaden z tych koncertów nie interesuje nas tak jak ten, na którym materiał z „Debut” prezentuje nie kto inny jak Björk. To świetna okazja do „poznęcania się” nad jej głosem brzmiącym na żywo.
Bootlegów Björk mamy w Polsce jak na lekarstwo, więc warto cieszyć się tymi, którym udało się trafić do naszego kraju. Zwłaszcza, gdy utrzymane są w konwencji MTV Unplugged. Przepuszcza ona przez sito wszystkie piosenki Islandki tak, aby „oczyścić” je ze wszystkich akcentów elektronicznych, by potem ukazać je w nowych instrumentalnych wersjach. No i właśnie, trzeba sobie zadać pytanie czy są one lepsze od pierwowzorów. Na pewno odmieniają 'debutowe’ kompozycje i to do tego stopnia, ze muszę usłyszeć pierwsze słowa niektórych piosenek, żeby mieć pewność co do ich tożsamości. Akustyczna odmiana jest jak najbardziej interesująca, choć momentami nie przekonuje mnie całkowicie, niektóre utwory sprawiają wrażenie nieco obdartych ze skóry. Nie mniej to, że na koncercie rezygnuje się z nowocześniejszych podkładów nadaje o wiele większej subtelności wielu kompozycjom.

Wreszcie sam wokal, czyli praktycznie największy atut albumu. Björk świetnie wypada na żywo i to, co słyszymy, jest tylko namiastką genialnej atmosfery, jaką potrafi stworzyć na koncercie. Artystka kolejny raz uwodzi, hipnotyzuje, wyprawia ze swoim niepowtarzalnym głosem takie rzeczy, że zapewne każdemu, kto wtedy mógł podziwiać ją na żywo, kolana uginały się już wtedy, gdy wydobyła z siebie kilka dźwięków. O tym, że taki efekt osiągnęła, najlepiej świadczy reakcja publiki.

Nie jest to album live najwyższych lotów, który Islandka nagrała. Björk ma na swoim koncie o wiele ciekawsze i ekskluzywniejsze koncertowe wydawnictwa. Może dlatego „Unplugged” wypada przy nich jak ubogi krewny. Poza tym skupia się tylko na jednym longplayu i jest mało przekrojowy. Wszyscy wiemy, jak od `94 piosenkarka się rozwinęła i jak wiele emocji potrafi wydobyć z siebie z każdym dźwiękiem, jaki wypływa z jej złotych ust. Dlatego w pierwszej kolejności warto sięgnąć po późniejsze krążki tego typu, choć każdy fan Björk nie powinien przejść obojętnie obok „Unplugged”.

Rafał Maćkowski (el.greco)