medullaZe wszystkich tegorocznych premier, ta była wyczekiwana najbardziej niecierpliwie. Im bliższy stawał się dzień wydania krążka, tym bardziej rosło zainteresowanie mediów i fanów. Wywiady, opisy, prezentacje radiowe… domysły, insynuacje, przypuszczenia, plotki. I pierwsze degustacje muzyki na drodze, nazwijmy to, niekoniecznie legalnej. I upór niektórych (także mnie), w tej kwestii – albo premierowo, albo w ogóle. Gdy wreszcie nadszedł 30 sierpnia 2004 roku, zdawało się, że w pewnych kręgach to będzie ważniejszy dzień, niż jakiekolwiek inne święto. Wszystko to tworzyło w naszych głowach wizję płyty metafizycznej, oczekiwano od „Medulli” cech nadziemskich. Spodziewaliśmy się dzieła boskiego, a dostaliśmy „zaledwie” doskonałe. I zrobił się problem.

Po pierwszym przesłuchaniu płyty, nie mogłam ukryć pewnego rozczarowania. Od razu też stwierdziłam, że mimo faktu, iż parę utworów, mało nie doprowadziło do tragedii w formie zawału niżej podpisanej, to „All is full of love” z „Homogenic” wciąż pozostaje faktycznym „number one”. Minęło czterdzieści pięć minut, a ja boleśnie odczułam, że słucham znakomitej, pełnej uczuć oraz emocji muzyki… i niczego więcej. Bjork pozbyła się ograniczenia w postaci instrumentów, ale w dalszym ciągu wyznacznikiem granicy są zwyczajne, ludzkie możliwości.

Okazało się, że „Medulla” jest płytą, o której po jednym przesłuchaniu, nie można powiedzieć nic. Dopiero później zaczynamy ją tak naprawdę poznawać. To nie jest krążek dla ludzi, którzy w całej karierze Björk doecnili tylko dance’owe utworki z „Debut”. Tu mamy do czynienia z zupełnie innym pojęciem muzyki, powiem nawet, że dźwięki na najnowszym krążku islandzkiej artystki, to kwintesencja muzyki. Użycie instrumentów sprowadzone zostało do absolutnego minimum, dzięki czemu całość opiera się wyłącznie na wokalach artystów o tessiturze złożonej ze wszystkich dźwięków świata, którzy łamiąc wszelkie przyjęte zasady i prawa fizyki chyba też, uczynili ze swoimi głosami coś nieprawdopodobnego. Human beatboxing, śpiew alikwotowy, chóralne tło i sama Björk, której głos prowadzi przez cały czas i która nigdy wcześniej nie dała z siebie tak dużo. To płyta indywidualistów, a jednocześnie bardzo spójna i umiejętnie złożona. Bez przypadkowych dźwięków, niepotrzebnych wstawek. Björk otwiera nowe drzwi w historii muzyki, pokazując, że śpiewu użyć można jako jedynego elementu składowego do tworzenia klasycznie brzmiących kompozycji, jak „Vokuro” i także do iście popowych, melodyjnych utworów w rodzaju „Triumph of a heart” zamykającego płytę. Udowodniła, że głos ludzki jest samowystarczalny – może być wykorzystany do stworzenia podkładu, rytmu, głównej melodii.

Ciężko mi zrozumieć pojawienie się tu kompozycji „Ancestors”, a raczej pojawienie się jej właśnie w tym miejscu płyty, w którym jest. Utwór oferujący bardziej pokaz umiejętności wydawania niesprecyzowanych odgłosów, z towarzyszeniem selektywnych dźwięków fortepianu, jest może przykładem kunsztu wokalnego i harmonizowania dziwnych pojękiwań, ale mimo swoich niezaprzeczalnych wartości – wybił mnie z atmosfery albumu. Zwierzęce charczenie, tylko troche łagodzone przez śpiew Björk, zwyczajnie nie pasuje mi jako przerywnik między skomplikowaną melodyką „Sonnets/Unrealities XI” z towarzyszeniem chóru a znanym już z radia, osobistym „Mouths Cradle”. Co nie zmienia faktu, że kawałek sam w sobie to prawdziwe dzieło.

Słyszałam już określenie stylu na „Medulli” jako „alternatywny trip-hop”. Ja nawet nie podejmę się próby sklasyfikowania muzyki z tego krążka, ale twórczość Björk nigdy, nawet na debiutanckim albumie, nie podporządkowywała się jednemu gatunkowi. Najnowszy album jest na wskroś współczesny i eklektyczny – znajdą się tu lekkie (jak na „Medullę”!) utworki, potencjalne hity („Who is it”). Są też wymagające i niełatwe, rozbudowane kompozycje. Nie spodziewałabym się sukcesu wśród szerokiej publiczności, preferującej skoczne i wpadające w ucho melodyjki do śpiewania przy myciu zębów. Co więcej, „Medulla” może okazać się albumem męczącym także dla ludzi z bardziej poszerzoną świadomością muzyczną. Liczę jednak na to, iż czternaście nowych produkcji Björk zdobędzie uznanie osób ceniących sobie nowe, świeże, oryginalne brzmienie. Bo jeśli chcemy czegoś nowego w muzyce, na Björk można zawsze liczyć.

I tym razem nie zawiodła.

Kaśka Paluch