Siedzę w ciemnym, cichym pokoju. Za oknem wieje bardzo silny jesienny wiatr. Wbrew pozorom jest jednak ciepło. Przez barierę ciszy przebijają się pierwsze dźwięki „Mysteries”. Prawie ich nie słychać, bo pierwszym brzmieniem jest właśnie odgłos wiatru, ale… po chwili coś się zmienia, Beth melancholijnie i niezwykle urzekająco wyśpiewuje piękną melodię przy akompaniamencie gitary klasycznej i chórków, które zdają się zastępować wcześniejszy odgłos wiatru. Jesteśmy zabierani w liryczną opowieść o pięknie świata, miłości, a z drugiej strony – o bólu tęsknoty i rozstania. Proszę Państwa, oto Out of Season. Niezwykła płyta, jak żadna, obrazuje jesień, związane z nią troski, radości i refleksje.
Beth Gibbons zrobiła sobie przerwę od Portishead i razem z człowiekiem z Talk Talk Paulem Webbem (pseudonim Rustin Man) nagrała ten akustyczny, romantyczny album, z całą pewnością jedno z większych wydarzeń 2002 roku na rynku muzycznym. Połączenie niezwykle ekspresywnego głosu z atmosferą jaką tworzy muzyka, pozwala odkryć swoją prawdziwą wartość dopiero po obdarzeniu płyty głębokim zainteresowaniem, wspólną sesją sam na sam. A wrażenia są niepowtarzalne.
Kiedy po ponad czterech minutach słyszymy ponownie przyciszony, niepewny i delikatnie drżący głos wokalistki, w słowach „jak mogę zapomnieć twój delikatny uśmiech?” spodziewać się można kolejnego nostalgicznego utworu o rozstaniu. Jesteśmy wprowadzeni w błąd – po chwili kompozycja przybiera na sile, atakuje odbiorcę tekstu, emocje uwalniane są z ogromną ekspresją. Na tle głośnej sekcji instrumentów dętych, zaraz później jazzowej orkiestry, Beth pokazuje, że potrafi śpiewać wyraźnie i może trochę dramatycznie. Więcej na tym krążku równie dynamicznego utworu nie usłyszymy. Następne nagrania przesycone są wszechogarniającym splinem albo przynajmniej nostalgią. I choć niektórych może to zdziwić ten bristol sound ma w sobie więcej jazzu niż trip-hopu. Nie usłyszymy tu elektroniki i samplowania. W zamian mamy orkiestrę, gitarę, fortepian, nawet harmonijkę ustną. I rzecz jasna głos Beth Gibbons, zdawać by się mogło, użyty tak, żeby nie zakłócić czy przysłonić nim reszty instrumentów grających w utworze. Charakterystyczny dla takiej muzyki private singing – bo o tym właśnie mowa – towarzyszy nam przez niemal całą godzinę, gdzieniegdzie tylko dając o sobie znać w bardziej wyrazisty sposób jak na przykład w „Funny time of year”.
Album „Out of Season” jest zbiorem kompozycji trudnych, wymagających i przede wszystkim smutnych. Ostatni utwór, w którym głos Beth zmaga się z elektronicznymi filtrami, świadczy o tym fakcie doskonale. Jednakże, mało która płyta zadziałała na mnie tak, żebym chciała jej słuchać „again and again” przez całą noc, bez przerwy. Wielkie brawa dla Beth Gibbons i Rustina Mana – chcemy więcej!
Kaśka Paluch