beadybellePierwsze przesłuchanie najnowszego materiału Beady Belle „Closer” poprzedziłam sesją retrospektywną z poprzednimi dwoma albumami owej pani, a to dlatego, by bardziej świeżo i pełniej wykreować sobie obraz rozwoju jej muzyki na przestrzeni tych kilku lat. W przypadku nowego krążka bowiem na pierwszy plan wysunęło się pytanie: czy Belle poszła drogą acid jazzowego, drum’n’bassowego „Home” czy wybrała wyciszone, soulowo-jazzowe klimaty z „CEWBEAGAPPIC”. Jednak kiedy usłyszałam pierwsze dźwięki „Skin-Deep” otwierającego „Closer”, w którym wybrzmiewa atmosfera rodem z Morr Music, pomyślałam, iż wszelkie porównania są bezcelowe – Beady Belle znowu nas zaskoczyła.

I co tu dużo mówić – już dla samego „Skin-Deep” warto kupić tę płytę. Belle bawi się na swoim albumie „clickową” wręcz elektroniką, którą łączy z czystym niemal jazzem, selektywnymi akordami fortepianu. Perkusja raz subtelna, prawie niesłyszalna, raz bardziej wyraźna, z dodatkiem bębnów i klaskania. Krążek jest spokojny, delikatny i ponętny. Udział Bugge Wesseltofta w produkcji tego albumu tchnął w nagrania Beady Belle (jak zwykle) sporą dozą nu jazzu najwyższej próby.

Prawda jest taka, że gatunki, których ślady zawarte zostały na „Closer” wymieniać można bez końca – co nie przejawia zresztą głębszego sensu. Płyta jest wbrew pozorom bardzo równa jakościowo i choć dość zróżnicowana (z onirycznego klimatu wyrywa się na przykład dynamiczny „Irony”) to pod względem atmosfery prezentuje się jednolicie. Wygląda na to, że pani Lech porzuciła optymizm i swoistą taneczność „Home” – jeśli nie na zawsze, to na pewno do następnego krążka – „Closer” przytłaczający nie jest, ale zdecydowanie lepiej prezentuje się w oprawie wieczorowo-nocnej.

Płyta bardzo elektroniczna, bardzo nowoczesna i bardzo dobra. Beady Belle obroniła się przed „syndromem kolejnej płyty”, który w ostatnich miesiącach dopadł Us3, Morcheebę, Terranovę i parę innych zespołów jakie rozczarowały nas swoimi nowymi propozycjami. Ta artystka jest po prostu profesjonalistką.

Kaśka Paluch