W końcu doczekaliśmy się nowego albumu Autechre – współtwórców IDM-u, projektu, który odcisnął wielkie piętno na muzyce elektronicznej. Albumy takie, jak „Amber”, „Tri repetae”, czy „LP5” uznawane są za klasykę gatunku. A później, im dziwniejsza stawała się ich muzyka, tym bardziej skrajne opinie wzbudzała. Apogeum eksperymentu to „Confield” i EP-ka „Gantz Graf”. Ich zawartość momentami ociera się o „non-music” i zapewne wpędza w konsternację większość populacji, a nawet sporą część fanów (zwłaszcza tych, którzy uważają, że AE skończyło się na „Incunabuli”). Kolejne dwie płyty nieco odwracają tendencję. W tej kwestii także nowe dzieło duetu, „Quaristice”, nie zaskakuje.
Niespodzianką może okazać się podejście do tworzenia muzyki. Tym razem Booth i Brown postanowili zrezygnować z utworów długich, bliskich improwizacji. Na album składa się dwadzieścia w miarę krótkich (najczęściej 3-4 minuty), skondensowanych miniatur (czasem nawet szkiców), z których każdy jest rozwinięciem jakiegoś pomysłu. Kontynuując porównanie z poprzednimi wydawnictwami, niemal od razu zauważa się, że na „Quaristice” większy nacisk położono na melodie. Paradoksalnie wcale nie oznacza to przystępności nowego materiału ze względu na wręcz przytłaczającą różnorodność: motywy nastrojowe przeplatają się z agresywnymi, nieco „kwaśnymi”, syntezatorowe plamy z dziwacznymi, abstrakcyjnymi bitami, itp.
Momentami pojawiają się nawiązania do poprzednich albumów, czasem nawet do innych artystów. I tak, utwory Io, PlyPhon i FwzE tkwią gdzieś w pobliżu „Draft 7.30” i „Untilted”. Podobna sytuacja jest w Perlence z powykrzywianym, jakby hip-hopowym rytmem w drugiej połowie. Otwierający płytę „Altibzz” to urokliwy, syntezatorowy pejzaż – skojarzenia z „Incunabulą” zupełnie słuszne, tyle że tu nie pojawia się bit. Jest jeszcze kilka stricte ambientowych utworów: „paralel Suns” (tym razem w odmianie dark) oraz kończące płytę „Notwo” i „Outh9X”. Urodziwą melodią zwraca na siebie uwagę „Theswere”. Gdyby miał prostszy rytm, mógłby zostać wykorzystany w ścieżce dźwiękowej do komputerowej gry Unreal. Z kolei „rale” swoją chropowatością krąży w pobliżu Chiastic Sidle, choć nie jest to oczywiście bezczelne powielanie. Jedną z ciekawszych kompozycji jest „Simmm”: zaczyna się baśniową melodią w stylu pewnego IDM-owego klasyka, następnie przechodzi w typową autechrową abstrakcję, by skończyć ambientowym tłem i w miarę prostym bitem. Rozwiązanie proste, ale za to trafione. Natomiast największe zdziwienie (nie do końca pozytywne) wywołał we mnie „Fol3”. Brzmi tak mechanicznie, że nie zdziwiłbym się, gdyby pojawił się na „Cautelli” Richarda Devine’a.
Z drugiej strony nie wszystko przyprawia o deja vu. Zwłaszcza w drugiej połowie płyty można znaleźć kilka perełek. W kilku nagraniach pojawia się naprawdę potężny bas. Choćby „rale”, wypełniony niskimi, „trzeszczącymi” dźwiękami w natężeniu właściwym dla Scorna. Z kolei „Tankakern” to ponad trzy i pół minuty zimnego transu z przewijającymi się gdzieniegdzie subbasami (czyżby dubstep miał wpływ nawet na Autechre?). Jest jeszcze „Chenc9”, gdzie po dwóch minutach nerwowy, rozpędzony początek (znów skojarzenie z pewnym Richardem ;)) zwalnia; gwóźdź programu stanowi stopniowo odpływający, pląsający motyw z brzmieniem wykorzystywanym przez wykonawców nurtu digital dub, na tle niskich plam dźwiękowych. Okazuje się, że Anglicy wciąż jeszcze potrafią zaskakiwać. Właśnie takiego Autechre życzyłbym sobie więcej.
Album jest więc syntezą dokonań grupyz różnych okresów twórczości doprawiony szczyptą nowych rozwiązań. Co za tym idzie, brakuje mu spójności, w przeciwieństwie do poprzednich wydawnictw. Jednak wydaje mi się, że nie można oczekiwać, że Autechre cały czas będzie wyznaczać nowe trendy w muzyce elektronicznej. Nowym albumem nie wywołają rewolucji, wystarczy, że wcześniej to już zrobili. Na szczęście trzymają fason – tym należy się cieszyć. Tym bardziej, że dostaliśmy solidny, momentami porywający, album.
Maciej Konarski