Gdzieś w połowie lat 90-tych Amon Tobin – Brazylijczyk mieszkający w Wielkiej Brytanii – postanowił porzucić swoją harmonijkę i granie na ulicach (!) na rzecz samplera i stworzyć kilka kawałków w elektronicznej stylistyce. Być może skłoniła go do tego era trip-hopu, którą mógł odczuwać najdotkliwiej z racji miejsca zamieszkania. W tym samym czasie płytę wydała także grupa Us3, a więc i łączenie jazzowych sampli z syntetyczną masą nie było mu obce.
Trudno nie doszukiwać się tych wpływów na jego pierwszej płycie, którą wydał pod pseudonimem o genezie w tytule powieści Stevena Kinga – Cujo. „Adventures in foam” przesycona jest bowiem mrocznym, trip-hopowym brzmieniem, z którego co kawałek wylewa się jakiś jazzowy pierwiastek.
Na fali była wtedy także wytwórnia Ninja Tune, której przedstawiciele mieli szeroko otwarte oczy i uszy nastawione na każdy przejaw wyjątkowego talentu. Nic więc dziwnego, że szybko gwizdnęli Tobina labelowi Ninebar i zaprosili go do wydania kolejnej płyty, tym razem już nie pod pseudonimem (a zaledwie skróconą wersją nazwiska, gdyż w całości brzmi ono: Amon Adonai Santos de Araujo Tobin). Podsunięty pod nos kontrakt Amon Tobin podpisał w 1996 roku, a rok później wydał „Bricolage” – album, po którym życie wielu jego słuchaczy już nigdy nie będzie takie, jak było.
Jakkolwiek produkcja Cujo mogła jedynie pretendować do miana psychodelicznej, kosmicznej, połamanej i dzikiej, tak „Bricolage” w istocie brzmi jak sen szaleńca – choć w gruncie rzeczy jest to album bardzo logiczny i spójny. Amon Tobin na przekór swoim słonecznym, brazylijskim korzeniom, stworzył muzykę dogłębnie mroczną i ciężką, z maksymalnie wykręconym bitem. I jazzowymi samplami, rzecz jasna. Ten klimat utrzymał także na następnym albumie „Permutation” – wydanym dość szybko, bo już w 1998 roku. Zapewne to absolutny sukces debiutu w Ninja Tune był najsilniejszym bodźcem do sprężenia się przy nagrywaniu nowego materiału. Choć oba albumy są do siebie dość podobne, różnica tkwi w proporcjach. Na „Bricolage” w roli głównej wystąpiło jungle, ale już na drugim krążku Amona Tobina ten tytuł przejął jazz. Recenzenci pisali wtedy, że Brazylijczykowi bliżej do Milesa Davisa niż do The Prodigy. Abstrahując jednak od tych mniej lub bardziej trafnych porównań, możemy z pewnością przyznać, że na tamtą chwilę Tobin zdecydowanie wyprzedził peleton artystów samplujących, żonglując wycinanymi przez siebie fragmentami muzyki w sposób iście mistrzowski.
Gdy zbliżał się rok 2000 i wszyscy zgodnie oczekiwali apokalipsy, Amon Tobin w swojej muzyce zawarł opowieść o końcu ludzkiej rasy i początku dynastii komputerów. Tak powstał album „Supermodified”. Tego, co się na nim znalazło nie można nazwać inaczej jak czystym badaniem dźwięku i eksperymentowaniem z nim. Tobin popadł w obsesję na punkcie basu, który raczej czuje się niż słyszy, w dodatku wcale nie porzucił pomysłu jazzowego samplowania i reszty sztuczek znanych z poprzednich płyt. Zbliżył się do granicy absurdu, w genialnym stylu. Nic dziwnego, że dla wielu fanów Tobina to właśnie ten album stanowi kwintesencję charakteru muzyki omawianego artysty. Po raz pierwszy pojawiły się też nagrania „wokali” specjalnie na potrzeby tej płyty – o ile „wokalem” nazwać możemy odgłosy wydawane tu przez Quadraceptora.
Z „Out From Out Where” nie było już tak kolorowo. Może to wyjazd do Montrealu i tamtejsze słońce sprawiło, że Tobin nagrał album, który sporo osób odebrało jako przejaw retardacji w jego twórczości. Jednak do roku 2002 – w którym premierę miał wspomniany album – Amon zdążył wyrobić sobie już na tyle rozpoznawalne brzmienie i profil artystyczny, że przy gestach krytyki w jego stronę należy zachować przynajmniej odrobinę ostrożności. Wciąż jest to bowiem tobinowski styl, wzbogacony nowym instrumentarium, o formie bardziej niż poprzednie dzieła symfonicznej. Co ciekawe – Amon wykorzystał na nim fragment utworu Claude’a Debussy’ego.
To moja największa miłość. Większość płyt jakie posiadam, to ścieżki dźwiękowe do filmów. Marzyłem o nagraniu soundtracku – tak Amon Tobin wyjaśnia w wywiadzie na łamach portalu Gamespot.com dlaczego stworzył muzykę do gry komputerowej. Cały swój wizjonerski i ilustratorski talent Amon Tobin przełożył na dźwięki towarzyszące grze „Splinter Cell: Chaos Theory” i dla niejednej osoby soundtrack ten stał się po stokroć większym wydarzeniem niż sama gra (którą, prawdę powiedziawszy, większość fanów zignorowała, jako, że muzyka ukazała się także jako osobny album). Tak rozpoczęła się przygoda Tobina z pisaniem muzyki stanowiącej tło, dla obrazu lub akcji. Rok później – czyli w 2006 – na kinowych ekranach pojawił się psychodeliczny węgierski film „Taxidermia”, który – tak jak i w przypadku gry – wielu (w tym niżej podpisana) obejrzało wyłącznie dla muzyki, stworzonej – oczywiście – przez Amona Tobina.
W 2007 roku światkiem miłośników połamanego brzmienia zatrząsł album „Fooley Room”. Mniej sampli, więcej żywych instrumentów (w tym najsławniejszy kwartet świata – The Kronos Quartet) oraz sposób wykorzystania tych środków wzbudziły spore ambiwalencje wśród fanów. Dla jednych album nudny i wtórny, dla drugich – inny, świeży, perspektywiczny. „Fooley Room” wzbudził też zniesmaczenie u samego… Amona Tobina. Jednak nie przez jego warstwę stricte muzyczną, a nadgorliwość słuchaczy i osób pomagających im w nielegalnym zdobyciu krążka na długo przed premierą. W tej sprawie Tobin napisał oficjalne oświadczenie.
Jedno jest pewne – Tobin nie lubi stać w miejscu i powielać schematów. Na pewno jeszcze nie raz nas zaskoczy. I na pewno wzbudzi jeszcze niejedną kontrowersję.
Kaśka Paluch
dyskografia (jako Cujo):
Curfew (1995)
Salivate EP (1996)
Adventures In Foam (1996)
The Remixes (1996)
Break Charmer EP (1996)
dyskografia (jako Amon Tobin):
Bricolage (1997)
Permutation (1998)
Supermodified (2000)
Out from out where (2002)
Chaos Theory: Splinter Cell 3 (2005)
Foley Room (2007)
oficjalna strona: www.amontobin.com
Amon Tobin na 80bpm.net:
„Fooley Room” – recenzja
„Adventures in Foam” – recenzja