Tytuł najnowszej płyty duetu Air, która właśnie wchodzi na półki sklepowe, jest chyba jednym z najtrafniejszych, na jakie w ostatnim czasie natrafiłem. Z jednej strony w umieszcznych na niej 12 utworach pobrzmiewają inspiracje muzyką Dalekiego Wschodu, z drugiej stanowią one ukłony w kierunku minimalizmu, z jednej strony mamy pokaźne klasyczne instrumentarium, z drugiej urzekającą wprost prostotę. Te niespełna 50 minut bardzo przyjemnej muzyki stanowi poważny dowód na to, że panowie Dunkel i Godin ostatniego słowa jeszcze nie powiedzieli. Trzeba przyznać, bardzo elegancki i przyjemny dla ucha dowód.
Zetknąłem się z niezwykle trafną w moim odczuciu opinią, że „Pocket Symphony” można nazwać kontynuacją nie tyle „Talkie Walkie”, co utworu zamykającego ten krążek. Bez wątpienia znajdziemy tu wiele punktów stycznych z „Alone In Kyoto”, które w zasadzie bardziej pasuje do najnowszego materiału Francuzów. Żeby wprowadzić Was w stylistykę i klimat albumu dodam, że ci, którzy w zeszłym roku zwrócili uwagę na „5:55” Charlotte Gainsbourg, zafundowali sobie przedsmak tego, co można usłyszeć na „Pocket Symphony”.
A usłyszmy mnóstwo brzmień analogowych (chyba jedynej rzeczy, której w muzyce Air możemy być pewni), obok których swoim własnym rytmem płyną dźwięki klasycznych japońskich instrumentów, wyraźniej lub mniej obecnych w nowych utworach. Wśród nich na uwagę zasługuje przepiękna kompozycja wybrana na pierwszy singiel – „Once Upon Time” stanowiąca najlepszą wizytówkę albumu. Jest ona w stanie oddać pierwszeństwo tylko jednemu utworowi, mojemu prywatnemu faworytowi, – „Napalm Love” z fenomenalnymi, powtarzającymi się frazami. Z sennej i relaksującej atmosfery płyty zdaje się wyrywać jedynie „Mer du Japon”, kolejny mocny punkt na „Pocket Symphony”. Zauroczenie tymi jak i pozostałymi kompozycjami nie przychodzi łatwo, warto wsłuchać się w wielowarstwowość każdej z nich (pełen profesjonalizm Nigela Godricha, nazywanego „szóstym członkiem Radiohead” po prostu się czuje), docenić wokalne poczynania zarówno Air jak i zaproszonych gości (Jarvis Cooker i Neil Hannon odpowiedzialni za przebojowy potencjał płyty), by móc zgodnie z przeznaczeniem płyty w pełni się odprężyć. Nie ma mowy o klasycznych, chilloutowych rozwiązaniach, bowiem francuski duet po raz pierwszy tak wyraźnie skłania się w stronę klimatów z pogranicza ambientu, oczywiście w dosyć ugładzonej formie.
Ciężko jest mi się w zasadzie do czegokolwiek przyczepić, znaleźć naprawdę słaby punkt (choć „Photograph” ze swoim przynudnawym nastrojem blisko do zdobycia tego tytułu). Dla jednych zarzutem mogą być zbyt stonowane muzyczne pejzaże, dla innych brak rewolucyjności. Jednak w swojej najnowszej produkcji Dunkel i Godin starają się kolejny raz przemawiać, że drugiego „Moon Safari” nie będzie, bo tak naprawdę nie ma takiej potrzeby. W zamian za to proponują bardzo ciekawy materiał, którego głownym atutem będzie jego piosenkowość. „Pocket Symphony” to zestaw godny polecenia, zwłaszcza na tle jego konkurentów z easy-listeningowego boiska.
Rafał Maćkowski (el.greco)