Aaron Jerome to nazwisko nieobce osobom zaznajomionym z tematyką szerokopojętego chilloutu, nujazzu, downtempo, jazztroniki, elektrojazzu czy jak to tam chcecie sobie jeszcze nazwać. Współpracował z Nitinem Sawhneyem przy albumie „All Mixed Up” (co niespecjalnie dziwi, zważywszy na sympatię jaką się panowie darzą), brytyjskim Chungking, jego utwory i remiksy wydawały oficyny Gut Records, Wah Wah 45 czy BBE. Tym trudniej więc uwierzyć, że „Time To Rearrange” to jego… debiutancki album.
Z drugiej strony jednak takie praktyki nie są ostatnio aż tak wyjątkowe. Niedawno opisywałam album Swell Session – skandynawskiego producenta, który przez lata kariery producenckiej zdobył sobie nie tylko popularność, ale przede wszystkim znajomości, dzięki którym jego krążek stał się niemałym wydarzeniem w tak zwanej branży. Podobną strategię obrał (mniej lub bardziej świadomie) Aaron Jerome. W związku z tym, na jego debiutanckiej płycie zaświeciły gwiazdy Bajki, Catherine deBoer, Mike’a Orwella, Voice’a czy Andreyi Triany. Skoro już porównałam Aarona do Swell Session, pozwolę sobie zrobić to raz jeszcze. W przypadku skandynawskiego artysty, mieliśmy do czynienia z ogromną liczbą gości, którzy zdeterminowali stylistyczną różnorodność krążka. Na „Time To Rearrange” zróżnicowanie muzyki jest odwrotnie proporcjonalne do kolaborujących z Aaronem muzyków. Całość utrzymuje wyrównany poziom pełnokrwistego jazzu elektronicznego, który – paradoksalnie! – przypomina tego typu muzykę ze Szwecji czy Norwegii. Mówiąc bardziej obrazowo: gdyby kawałek Jerome’a został wrzucony na kolejną odsłonę „Jazzflory” nie zorientowałabym się, że artysta nie pochodzi z Północy. Bo jego muzyka brzmi bardzo „północnie”.
Czynnikiem argumentującym powyższą tezę jest przede wszystkim specyficzne brzmienie i wykorzystanie instrumentów perkusyjnych, dzięki któremu osiąga jakby dwie płaszczyzny pulsu, możliwe do dwojakiej interpretacji. Z jednej strony nabicie jest szybkie, a z drugiej – kawałek można odebrać jako całkiem spokojny. Coś podobnego przewija się przez cały nurt atmospheric drum’n’bassu, który mimo wysokiej ilości „be pe emów” zaliczany jest do muzyki chilloutowej. Na ten grunt nałożone są płasko akordy elektronicznego pianina w stylu Kuusumun Profeeta czy bardziej popularnego Hirda. Do tego ruchliwy bas korespondujący z bitem, żywe brzmienia i – chyba najważniejsze – wokale. Choć wokal deBoer czy Bajki nie jest ekstremalnie eksploatowany ich charakterystyczna i rozpoznawalna barwa nadaje całości bardzo specyficznego klimatu, a przy okazji doprawia kompozycje do poziomu, w którym kubki naszego słuchu osiągają estetyczne uniesienie (odczuwam wrażenie, że ta recenzja ma tendencję do balansowania na granicy logiki i bełkotu).
Reasumując te mniej lub bardziej klarowne dywagacje, na „Time To Rearrange” mamy do czynienia z właśnie takim brzmieniem, jakie utworzyło dla wykonawców pokroju Sawhneya, Truby Trio, Koop, Iony albo Beady Belle osobną kategorię muzyki. Aaron zachowuje idealne proporcje między jazzowym feelingiem, a klubową energią. Wszystko to składa się na dzieło, które cieszy słuchacza od pierwszej do ostatniej minuty. Polecam.
Kaśka Paluch