Żadnej gry w zmiany
Czy w świecie acid jazzu można jeszcze stworzyć coś oryginalnego, interesującego, świeżego? Po tym, co wydała w ciągu kilku lat swojej działalności wytwórnia Sonar Kollektiv, po albumach Icognito, Jazzanovy czy nawet – o zgrozo – Us3, dochodzę do wniosku, że ten gatunek jest wyeksploatowany już dość mocno. Jeśli nie synkretyzuje się go z innymi rozwiązaniami stylistycznymi, można tylko powtarzać schematy, nagrywać płyty ledwo dociągające do przyzwoitego poziomu albo po prostu słabe. 4Hero swoim najnowszym albumem wpakowali się w sam środek tej mdłej zawiesiny.
Nie czarujmy się, nie jest to płyta, po którą należałoby z dzikim pożądaniem biec do sklepu. „Play with the changes” to coś, co już dawno było. I myślę, że jeśli ktoś posiada jakikolwiek album/miks Jazzanovy, wystarczy mu acid jazzu i połamanego lounge’u. 4Hero powtarzają i siebie, i wielu innych artystów z tego samego poletka. W dodatku robią to dość nierówno – jakkolwiek utworom typu „Awakening” można zarzucać najwyżej wtórność – bo pod każdym innym względem spełniają pewne normy przyzwoitości – tak kawałki pokroju „Sophia” swoją cukierkowatością zwyczajnie odrzucają.
Bardzo możliwe, że gdybym usłyszała ten album pięć lat temu, uskuteczniłabym w tym samym miejscu bardziej przyjazną recenzję. Nie twierdzę też, że artyści z każdą swoją nową płytą powinni serwować nam swoiste objawienie. Ale świadomość, że 4Hero przez cztery lata przerwy w wydawaniu siebie, nie zrobili kompletnie nic w kierunku własnego rozwoju sprawia, że nie mogę patrzeć na ich płytę bardziej łaskawym okiem.
Bo czym utwory, jak choćby „Bed of roses” różnią się od produkcji Incognito sprzed trzech, czterech lat, jeśli nie tylko melodią przewodnią? I nie chodzi o to, że kawałek jest źle zaaranżowany, zagrany, skomponowany czy wyprodukowany – bo nie jest. Nie chodzi też o to, że nie lubię muzyki w stylu Incognito – bo lubię. Chodzi o to, że należałoby spytać teraz artystów 4Hero: gdzie zgubiliście własny styl? Bo wspomniana grupa Jeana-Paula Maunicka wyprzedziła Was o jakąś dekadę.
Na jednym z polskich forów muzycznych w komentarzu odnośnie „Play with the changes” padło słowo „mainstream!”. Ja nie nazywałabym tego aż tak brutalnie – nie stworzyli w końcu krążka r’n’b czy hip-hopowego. Jednak niestety, stworzyli coś, co jest uchwyceniem jakiegoś streamu, który płynie już od kilku lat poza świadomością słuchaczy i artystów z większymi wymaganiami i szerszymi horyzontami. I niestety – uchwycili go gdzieś w połowie.
Kaśka Paluch
p.s. przy okazji: wygrali konkurs na najbardziej nieadekwatny tytuł do materiału.