emiliana-fishermanJakiś czas temu natrafiłem na „Tuna Fish” w wersji akustycznej i od razu pomyślałem, że fajnie byłoby usłyszeć Emilianę właśnie w takim repertuarze. I ani się obejrzałem, a jakaś nadprzyrodzona siła podsunęła piosenkarce pomysł na nagranie płyty właśnie w takiej konwencji… Czyżby „Telepathy”?
To już czwarty krążek w dorobku płytowym Emiliany, której sławę przyniosła jednak dopiero trzecia płyta zatytułowana „Love In The Time Of Science” – pełna świeżości i bardzo przebojowych, ale jednocześnie przemyślanych kompozycji krążących między bardzo bardzo alternatywnym popem i trip-hopem. Stworzyła album, który musi się (chociaż w maleńkim stopniu) podobać. Czas przed wydaniem nowego materiału wypełniły Emilianie liczne kolaboracje, pojawiła się m.in. w towarzystwie panów z Thievery Corporation i Paul’a Oakenfolda. A potem przyszedł rok 2004: najpierw informacja o „Fisherman’s Woman”, a potem o limitowanej edycji singla „Lifesaver”. I wreszcie sama płyta: rarytasik i bardzo smaczne danie, które jest jednak o wiele bardziej wymagające niż cokolwiek, co dotychczas artystka prezentowała.

Torrini postawiła na gitary o bardzo lekkim brzmieniu. To założenie realizuje z nieugiętą konsekwencją. Pielęgnuje dziecięce akcenty swojej barwy jak jeszcze w żadnym z nagranych wcześniej numerów i wyśpiewuje mniej lub bardziej pogodne ballady, a może nawet kołysanki – nie ukrywam, ze płyty najprzyjemniej słucha się właśnie wieczorową porą. Stonowane aranżacje mają swoje smaczki, kolejne utwory płyną ospale, niepewnie, czasem wręcz smutno. Jednak dzięki pierwszym kompozycjom początek uroczo podskakuje i uśmiecha się do słuchaczy. Dopiero potem przychodzi bardzo ważny przystanek: „Lifesaver” – pełen zgrzytów, szmerów, szumów, do których dołącza głos Emiliany. Czy słowo „pięknie” wystarczy? Tak, jest w sam raz. Kolejne kompozycje trzymają poziom. Jest to o tyle zaskakujące, że urok każdej z nich tkwi w ich oszczędności. Melancholią tchną z kolei „Fisherman’s Woman” i następujące po niej „Thinking Out Loud”. Jest sennie, momentami nawet bardzo, kompozycje czasem zlewają się, ale mimo to cała płyta strasznie mi się spodobała.

Postawmy sobie pytanie: Komu takie granie mogłoby przypaść do gustu? Myślę, że nawet odpowiedź „Każdemu fanowi” mogłaby nieść ze sobą pewne ryzyko. To bardzo piękna i senna akustyczna produkcja trip-hopowej piosenkarki. Brzmi nieco dziwnie, bo musimy przyznać, że konwencja, w jakiej u trzymane są utwory, nieco nas zaskoczyła. Jak dla mnie bardzo pozytywnie. To samo powinien powiedzieć każdy, kto nie tyle ziewa na widok kolejnych elektronicznych produkcji, ale czasem potrzebuje pewnej odskoczni.

Czy ta płyta jest trudna? Nie, to po prostu dojrzały zwrot w zupełnie inne muzyczne rejony, odwrót od nowoczesnej elektroniki na rzecz klasycznych brzmień gitarowych… Ta akustyczna magia nadaje całości pięknej ulotności ptasiego piórka, wiatru czy przypływających i odpływających fal. To taka muszelka, pocztówka znad morza, opadły listek, urokliwy i wyszeptany prezent. „Fisherman’s Woman” nie stanie się pewnie moim ukochanym albumem niezależnie, czy będę go słuchał w pustej poczekalni, czy w przetłoczonym autobusie, bo wymaga odpowiedniego nastroju, jest specyficzny i potrzebuje specyficznych warunków. Kominek. Wiatr za oknem. I pełno marzeń. Słuchajmy tej płyty, gdy chcemy wypłynąć w rejs po spokojnym morzu. Zapewne, gdy wrócimy z tej podróży, z uśmiechem na twarzy będziemy mogli powiedzieć: „Today Has Been OK.”.

Rafał Maćkowski (el.greco)