Sen o zwykłym szaleństwie
Alex Paterson wygląda mi na cierpliwego człowieka. Stworzyć coś z niczego i poddawać to ciągłym zmianom, wystawiać na próby, przyjmować ciosy i stawiać czoło ostrzu krytyki – przez prawie dwadzieścia lat taka walka może się znudzić. Ale Alex Paterson jest cierpliwy i spokojny i to zapewne dlatego w 2008 rok wkraczamy radośnie wraz z nowym krążkiem The Orb – The Dream. Co bardziej zainteresowani tematem elektromani zapytają zapewne z uśmieszkiem „A z kimże to tym razem nasz Alex postanowił nagrać płytę?”. Pytanie słuszne, tylko nie wiem skąd ten sarkazm. Ano – odpowiadam czym prędzej – tym razem do powstania krążka przyczynił się jego przyjaciel jeszcze z lat młodzieńczych – Martin „Youth” Glover, choć tak właściwie wydawnictwo można nazwać ostrożnie „solowym”, autorstwa samego Patersona. I w tym miejscu można by się zastanowić, na ile poprzednie były „zespołowymi”, bo tak naprawdę to chyba już od dawna pomiędzy The Orb a nazwiskiem Patersona postawiliśmy niezmienny znak równości.
Wyplączmy się jednak z problemów osobowo-formalnych i przyjrzyjmy, a raczej „przysłuchajmy”, samej muzyce. Na oficjalnej stronie The Orb ( www.theorb.com ) czarno na białym stoi, że po okresie ciekawych – mniej lub bardziej udanych – wędrówek stylistycznych, elektroniczny Wujek Alex postanowił powrócić do korzeni. Zgodnie zatem przytakniemy, że The Dream swoją melodyjnością, spokojem i ambientową tajemnicą nawiązuje do The Orb’s Adventures Beyond The Ultraworld, sprzed 17 lat. Nie wiem na ile długoletni fani formacji przyklasną temu zabiegowi, ja jednak z czystym sumieniem powiem: opłaciło się. Sen Patersona oscyluje wokół przymglonej taneczności, odurzonej muzyki otoczenia a nawet psychodelii. Wydawnictwo daje pełen obraz inspiracji i wpływów, jakim przez lata niewątpliwie ulegał Alex. Mamy zatem sample z wpadających w ucho piosenek z lat dziewięćdziesiątych ubiegłego wieku (jak Vuje De), drgający rytm reggae (Mother Nature czy Lost&Found), refleksy z twórczości Stockhausena (Katskills), a przede wszystkim – mnóstwo różnorodnie ukazywanych materiałów ambientowych (jeden z lepszych przykładów to początkowe The Dream (The Future Academy of Noise, Rhythm And Gardening Mix)). The Orb żongluje dźwiękami, ich przekształceniami, wykrzywia je i wykoślawia wszystko jednak w granicach sennej mary. Chociaż można odnieść wrażenie, że materiał słyszymy zza ściany, choć nie raz ciężko jest nam odnaleźć się w odbijanych niekończącym się echem głosach, a tętniący rytm wyłania się nie wiadomo skąd (zaskakuje, wciąż wybrzmiewa i dobrzmiewa, łapie melodie i odgłosy w pulsującą pułapkę), to ogólne wrażenie skłania się raczej ku wyciszeniu i psychicznej równowadze, niż obłędowi.
Słuchając ostatnich dźwięków The Dream zaczynam popadać w pewien rodzaj muzycznej hipnozy, transu, w który wprowadza mnie miarowy, głęboki bit (Codes), zdający się alternatywą dla bicia serca. Ten album to sen szaleńca, który właśnie rozpoczął długą wędrówkę w kierunku światła i pozornej normalności. Z pełną odpowiedzialnością chętnie dam się zahipnotyzować po raz kolejny. I jeszcze raz, i jeszcze raz, i jeszcze…. i jeszcze……
Jadwiga Marchwica