Lou Rhodes – wokalistka Lamb, aktualnie w oderwaniu od wszelkich eksperymentów z muzycznymi gatunkami, rozwija swoją solową karierę na polu muzyki akustycznej i wyciszonej. Zgodziła się wyjaśnić parę wątpliwości, cierpliwie znosząc pytania dotyczące nurtujących nas – jako fanów – kwestii, które zapewne często muszą się przez wywiady przewijać…

Kaśka Paluch: Na twojej stronie internetowej możemy przeczytać takie słowa: „Po prostu jestem na takim etapie swojego życia, w którym nie chcę już dłużej walczyć. Muzyka Lamb była niewyobrażalnie złożona, spędzaliśmy mnóstwo czasu na dyskusjach i argumentowaniu tego, co chcemy zrobić. Nie chciałam niczego, co nie powinno się tam znaleźć” – czy to sugeruje, że praca w Lamb była w pewnym sensie dyskomfortowa dla ciebie?

Lou Rhodes: Nie, nie była taka. Pewne starcia między mną a Andym zawsze były „udokumentowane” – w efekcie przez muzykę Lamb przewinęło się bardzo wiele styli i gatunków. Czasem to dobry objaw – rewolucyjne rzeczy powstają właśnie w takich sytuacjach. W końcu jednak doszłam do etapu, w którym wiem dokładnie jaką muzykę chcę robić i to już zupełnie inny proces.

KP: Ale wciąż przyjaźnisz się z Andym?

LR: Oczywiście. Andy jest jednym z moich najbliższych przyjaciół. Właściwie jest dla mnie jak brat. Myślę, że wiemy bardzo dużo o swoich wadach i błędach, a wciąż się kochamy!

KP: Czy jest możliwe, żeby załoga Lamb jeszcze kiedykolwiek stworzyła coś wspólnie?

LR: Nie wiem. Szczerze mówiąc jestem już trochę zmęczona pytaniami tego typu. Żyjemy w świecie, gdzie ludzie zdają się zamieszkiwać albo przeszłość, albo przyszłość. A żadna z nich nie jest prawdziwa. Chcę się skoncentrować na tym, co robię dokładnie w tej chwili. Teraz piszę nowy materiał dla uzupełnienia „Beloved One”.

KP: Który z albumów Lamb najbardziej ci odpowiada?

LR: Mój ulubiony album Lamb zmienia się cały czas. To wspaniałe słuchać naszych nagrań z poczuciem dystansu, bezstronności. Mogę ich słuchać, jakby zrobił je ktoś inny – to znaczy widzieć niektóre rzeczy w zupełnie innym świetle. Ostatnio odkrywam w ten sposób „What Sound”.

KP: Jak wyglądają twoje koncerty? Muzyka „Beloved One” jest bardzo akustyczna i cicha…

LR: Zagrałam już kilka małych koncertów. Zazwyczaj najbardziej usatysfakcjonowana jestem, kiedy mogą mi towarzyszyć muzycy, którzy zagrali ze mną na płycie. Uwielbiam wykonywać te utwory na żywo. Bez komputera i sekwencerów jest to organiczny, płynny proces.

KP: Jaki typ muzyki zamierzasz wydawać dalej z Infinite Bloom?

LR: Drugim krążkiem wydanym z Infinite Bloom będzie debiut Oddura Runarssona – dla tych, którzy nie kojarzą jego nazwiska wyjaśnię, że grał w Lamb na gitarze. Teraz jest w trakcie nagrań i brzmi to niezwyczajnie! Ideą wytwórni jest wydawanie muzyki akustycznej, która jest szczera, ponadczasowa i przemawia z serca.

KP: Planujesz zagrać kiedyś w Polsce?

LR: Bardzo bym chciała, zwłaszcza, że nigdy tam nie byłam, a słyszałam, że to kraj piękny i inspirujący. Czekam na zaproszenie!